środa, 30 października 2013

Wszystko co dobre, szybko się kończy - Memphis, TN



Odwiedzenie domu króla rock’n’rolla – Elvisa Presley’a było niesamowitym przeżyciem, ale jeszcze sporo na nas czekało w Memphis. Wiele miejsc znanych z teledysku Marca Cohn'a mogłam zobaczyć na własne oczy!

Pierwsze co zobaczyłyśmy zbliżając się do centrum? Słynny most nad rzeką Missisipi i tu należy wspomnieć o przydomku jaki ma miasto, czyli The River City. Mississippi River najdłuższą rzeką w Ameryce Północnej i jedną z czterech najdłuższych rzek swiata, a Memphis to największe miasto nad nią leżące. Kolejnym ciekawym obiektem była… piramida. Ze szkła. W okolicy mogłyśmy zobaczyć pewnego rodzaju wiadukty, z kolejkami. Jest to coś charakterystycznego w tym mieście, niestety mi nie udało się skorzystać z tego środka lokomocji.

Hernando de Soto Bridge - most łączący West Memphis w Arkansas i Memphis w Tennessee

Mud Island Monorail, która łączy Memphis Downtown z pobliską Mud Island, na której znajduje się park rozrywki.
 
Od wielu osób słyszałyśmy, że będąc w Memphis trzeba koniecznie odwiedzić knajpę z barbeque. Nasz pierwszy wybór okazał się nietrafiony – „restauracja” wyglądała jak za komuny, okolica była okropnie nieprzyjemna, a miejsce było zamknięte. Otwarte tylko od wtorku do soboty. Nie wiem jak takie coś mogło mieć najlepsze recezje w Internecie. Kolejne miejsce, do którego pojechałyśmy wyglądało już zdecydowanie lepiej, a jak się całkiem przez przypadek okazało pracował tam tegoroczny maturzysta z Gdańska. Kolejny dowód na to, że świat jest mały ;-)

Mobilna "restauracja" z barbeque


W drodze powrotnej zauważyłyśmy ładną okolicę z historycznymi domami. To właśnie tam trafiłyśmy na trzeci ślub tego weekendu. Tym razem wszystko wyglądało zupełnie inaczej, prawdopodobnie dlatego, że weselnikami byli wyłącznie Afroamerykanie. Po zobaczeniu początku ceremonii zdecydowałyśmy się udać do miejsca, związanego z Elvisem, mianowicie słynnego Sun Studio, w którym Presley nagrał swoje pierwsze przeboje. Okolica była jeszcze bardziej nieciekawa niż ta, w której znajdowała się wcześniej wspomniana restauracja. Po ciemku nigdy w życiu bym się tam nie wybrała.





Zaczęło się już ściemniać, więc punktem ostatnim w Memphis było Beale Street – chyba najsłynniejsza ulica miasta. Neonowe lampy było widać z daleka, a atmosfery tam panującej nie da się do niczego porównać. W Stanach panuje zakaz spożywania alkoholu na ulicach (podejrzewam, że jest tak w każdym Stanie), ale dzisiaj Beale Street pełni fukncję jednego wielkiego pubu „pod chmurką”. Ulica wyłączona jest z ruchu – obstawiona jest przez zastęp policjantów i radiowozów, a oprócz różnego typu barów, restauracji i sklepów z pamiątkami spotkać można „otwarte puby” – stoiska z piwem, lub po prostu okienka w ścianie, z którego serwowany jest alkohol (ja widziałam tylko piwo, nie wiem jak z innymi rodzajami). Normalne piwo w USA ma pojemność ok. 350ml, na Beale Street można kupić litrowy kubek piwa! Zainteresowało mnie stoisko z napisem – BEALE BIG ASS BEER – myślałam, że to nazwa piwa, ale okazało się później, że to piwo jest po prostu bardzo duże. I tanie! ;-)





Wyobrażacie sobie zainstalować taką pamiątkę w toalecie? ;-)




Jeden z otwartych barów na Beale Street



Jednym z przemyśleń, które się nasunęło po wizycie w dwóch największych miastach Tennessee jest to, że Nashville zdominowane jest przez białych i „ich” muzykę country, natomiast Memphis to miasto czarnych i „ich” blues’a. A w tym wszystkim Elvis, o czym nie da się zapomnieć.

Podsumowanie? Nasza wycieczka trwała 3 doby, z czego większość czasu spędziłyśmy w samochodzie. Żadna minuta nie była stracona i choć road tripy w Stanach są tanie, to na to co zobaczyłam mogłabym wydać więcej pieniędzy, bo naprawdę warto było to zobaczyć. 3 dni i ponad 3 tysiące kilometrów – coś co ciężko mi sobie wyobrazić w Europie. Memphis pożegnało nas pięknym wschodem słońca i tęsknotą do tego, czego nie zobaczyłyśmy. Może jeszcze kiedyś zabłądzę w tamte rejony, choć na pewno nie sama. Wiele osób przestrzegało mnie przed tym, że Memphis to bardzo niebezpieczne miasto, i że pod żadnym pozorem nie mam tam zatrzymywać samochodu i najlepiej jechać z zakluczonymi od wewnątrz drzwiami. Czy jest się czego bać? Nie chodziłam w miejsca gdzie mogło być bardzo niebezpiecznie, po zmroku czas spędziłam na Beale Street, która z każdej możliwej strony obstawiona jest policjantami. Niektóre rejony miasta naprawdę nie wyglądały zachęcająco, ale po co tam wtedy chodzić? 

Niestety zdjęcie zrobione z samochodu, więc jakoś nie jest zbyt dobra, ale takim właśnie widokiem żegnało nas Memphis.

Pyramid Arena, potocznie zwana jako The Pyramid. Od momentu otwarcia w 1991 roku przez 13 lat służyła jako arena sportowa. Kształt budynku nawiązuje znajdujących się w egipskim Memphis starożytnych piramid.

 
Wiele razy to powtarzałam, ale zrobię kolejny – road trip do Tennessee był jednym z najlepszych wypadów po Stanach, choć trwał zaledwie 3 dni. W takich momentach jak tamten naprawdę czuję, że lubię tu być i że warto, bo wątpię, że w innej sytuacji udałoby mi się to wszystko zobaczyć ;-)

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że odwiedziłyśmy również sąsiedni stan - Arkansas (i tutaj ciekawostka - po angielsku wymawia się to "Arkansoł"), gdzie znajdował się nasz hotel! ;))

środa, 23 października 2013

"When I was walking in Memphis..."




Memphis, czyli punkt docelowy naszej wycieczki. Kiedy z samego rana opuszczałyśmy Nashville, podekscytowanie rosło wprost proporcjonalnie do przejechanych kilometrów. Do celu dzieliły nas około 3 godziny drogi, które w większości upłynęły niespecjalnie przyjemnie, gdyż jechałyśmy w jednej z większych ulew jakich było dane mi tutaj doświadczyć. Na nasze szczęście im bliżej byłyśmy do Memphis, tym mniej chmur było na niebie, a gdy zaparkowałyśmy w Graceland nad nami świeciło piękne słońce.

Z czym kojarzyło mi się Memphis? Oczywiście z królem rock’n’rolla Elvisem oraz słynną piosenką Walking in Memphis. Zbliżając się do miasta z naszych głośników leciał właśnie ten utwór na przemian z hitami Presley’a.

Po zjechaniu z autostrady gps poprowadził nas w sąsiedztwo, które niczym specjalnym się nie wyróżniało. Wyglądało jak tysiące innych w Stanach. Jedyną różnicą było to, że w okolicy znajduje się Graceland – dom Elvisa Presley’a. Jest to drugi najczęściej odwiedzany dom w całych Stanach, zaraz po Białym Domu w Waszyngtonie, który też miałam okazję zobaczyć już nie raz.

Samo Graceland jest naprawdę dużą posiadłością, lecz dzisiaj cały kompleks jest naprawdę ogromny ze względu na muzea i sklepy, które znajdują się w jej pobliżu. Warto wspomnieć również o Heartbreak Hotel, którego wystrój skupia się na Elvisie. Po kupieniu biletu i czekaniu na wywołanie numeru naszej grupy ustawiłyśmy się w kolejce do autobusu, który przewiózł nas na drugą stronę ulicy, przez słynną bramę z nutami. Zaparkowałyśmy przed samymi drzwiami wejściowymi. Warto wspomnieć, że każda zwiedzająca osoba dostawała audio-przewodnik, dzięki któremu mogliśmy usłyszeć historię domu oraz tego, jak wyglądało tam życie Presleya. Wrażenia? Chyba ciężko to opisać. Nigdy nie interesowałam się historią życia Elvisa, ale po powrocie do domu nadrobiłam zaległości. Wszystko to zrobiło na mnie niesamowite wrażenie, nie mogę sobie wyobrazić jak muszą to przeżywać jego najwięksi fani. Ostatnim punktem podczas zwiedzania posiadłości było Meditation Garden – miejsce, w którym Elvis za życia lubił przesiadywać, a dzisiaj jest tam jego grób, od którego stałam na wyciągnięcie ręki.




Salon w domu Presleya.
Sypialnia, która została urządzona dla rodziców Elvisa.





Jeden z ulubionych pokojów w domu Elvisa, a zarazem chyba najsłynniejszy - Jungle Room. Na ścianie podświetlonej na czerwono znajduje się mały wodospad, skąd dochodzi przyjemny szum wody. Wszystkie meble i dodatki w tym pokoju naprawdę przywołują na myśl dźunglę.

Ten pokój, znajdujący się w piwnicy wykorzystywany był na imprezy. Znajduje się tam kilka telewizorów oraz bar. Na suficie oraz ścianach znajdują się lustra. Właściwie to cały sufit jest nimi pokryty.



Od tyłu dom wcale nie wygląda okazale, a z pewnością nie zdradza co kryje się w środku.
Buty króla.
 


Ślubne stroje Priscilli i Elvisa. Warto wspomnieć, że manekiny odzwierciedlają faktyczny wzrost - Priscilla jest mniej więcej mojego wzrostu ;)
 


Kolejny pokój, w którym znajduje się instrument. To właśnie tutaj, 15 sierpnia 1977 roku  Elvis po raz ostatni grał na pianinie. Następnego dnia już nie żył...
 



Motyw orła pojawia się bardzo często na strojach Presleya. Na powyższym zdjęciu orzeł występuje w narodowych amerykańskich kolorach.
Pierwszy rzut oka na Meditation Gardens, gdzie oprócz Elvisa pochowany jest jego ojciec, matka i babcia. Znajduje się tam również płyta nagrobna brata bliźniaka Elvisa - Jessiego Garona, który zmarł przy porodzie.




I w końcu - grób króla rock'n'rolla - Elvisa Presleya. Dookoła grobu oprócz kwiatów i zniczy jego wierni fani wciąż zostawiają różnego rodzaju rzeczy na jego pamiątkę.
W tym roku wypadła 36 rocznica śmierci Presleya. Ja odwiedziłam Graceland zaledwie 2 tygodnie od tamtej daty.


Po powrocie na drugą stronę ulicy zaczęłyśmy od zwiedzania muzeów, do których wstęp obejmował nasz bilet wstępu. Najlepsze? Samochody króla! ;-) Elvis kochał samochody i motory, większość z jego pojazdów została spersonalizowana zgodnie z jego życzeniami. Właściwie to chyba każdy samochód miał w sobie coś specjalnego i drugiego takiego nie znajdzie się na świecie. Inne wystawy dotyczyły między innymi kostiumów, w których Presley występował, a także trasy koncertowej po Hawajach. Interesujące było również zobaczenie (również w środku) dwóch samolotów – jeden z nich nazwany na cześć córki – Lisa Marie. Teraz kolej na kilka ciekawostek – sprzączki do pasów oraz umywalki w samolocie pokryte są płatkami 24-karatowego złota (jak na króla przystało). Oprócz części pasażerskiej w samolocie znajdowała się również mała sala konferencyjna oraz sypialnia z pełnowymiarowym łóżkiem (tak na marginesie Presley był bardzo wysoki). Gdy Elvis zorientował się, że jego córka nigdy w życiu nie widziała śniegu, wsiadł w samolot i zabrał ją na wycieczkę do Colorado, by mała mogła pobawić się w śniegu.


Funkcją tego auta było poruszanie się po posiadłości.
 




Wspomniany wcześniej pozłacany zlew we wnętrzu samolotu.



Oglądając cały ten zbytek w jego posiadłości oraz samochody ma się wrażenie, że młodemu i skromnemu chłopakowi pochodzącemu z biednej rodziny totalnie uderzyła sodówka do głowy. Może i tak po części było (nie ma co ukrywać, że pod koniec swojego życia bardzo się stoczył), ale pewnie nie wszyscy wiedzą, że był on niesamowicie hojny. Wspierał wiele różnych fundacji i otrzymał za to dużo wyróżnień.
W Graceland zobaczyć można najlepsze lata króla rock’n’rolla, to za co kochali go ludzie (i wciąż kochają) oraz to ile dobrego zrobił dla innych. Cieszę się, że pokazują go tam tylko od tej strony, ciemne fakty jego żywota można znaleźć w aż zbyt wielu miejscach w sieci, a mimo wszystko jego legenda jest ciągle żywa. Po raz kolejny cieszę się, że miałam okazję zobaczyć to wszystko na własne oczy – takich przeżyć nie zapewni czytanie najlepszego przewodnika, tam po prostu trzeba być i chłonąć wszystko co się widzi jak gąbka. Słuchanie teraz jego muzyki dla mnie jest inne niż przed wizytą w tym miejscu. Wracam teraz wspomnieniami do tego co było 1,5 miesiąca temu ale wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę to wszystko widziałam.

Chociaż Presley większość życia spędził w Memphis to jednak stamtąd nie pochodził. Urodził się w Tupelo w stanie Mississippi.