środa, 22 października 2014

Hawai'i Skydiving!

Kto nie lubi podziwiać świata z okienka samolotu, szczególnie gdy to, co pod nami jest tak piękne? Prędkość samolotu jest zawrotna, ale wydaje Ci się, że jesteś zawieszony w przestrzeni. O tym, że samolot jest w ruchu świadczyć mogą zmieniające się powoli obrazki pod Tobą, a także mijane po drodze chmury.

A co jeśli zdecydujesz się żeby po prostu z tego samolotu wyskoczyć? Polecieć w dół, czuć tylko opór powietrza i mieć ufność, że wszystko pójdzie po Twojej myśli i nie zginiesz?

Przeżyjesz przygodę życia, poczujesz zastrzyk adrenaliny, a potem... nie będziesz mógł uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę.

Od dawna marzyłam o skoku ze spadochronem. Pierwszy raz pomysł ten pojawił się w Polsce, ale pamiętam, że było to tylko snucie marzeń. Po przyjeździe do Stanów stwierdziłam, że chcę by ten rok był niezapomniany i obfitujący w nowe, często ekstremalne doświadczenia. Przeglądałam oferty kilku firm oferujących skoki, ale gdy zaczęłam oglądać filmiki zaczęłam się bać. Widząc ludzi na krawędzi otwartych drzwi samolotu sama miałam ciarki na plecach i nie mogłam patrzeć na moment skoku. Wiedziałam, że jeśli się na to odważę, to będzie to specjalny dla mnie dzień, czyli najprawdopodobniej moje urodziny.

Czas upływał, urodziny się zbliżały, a ja coraz bardziej się bałam. Wrzesień w DC być wciąż ciepły, ale ja byłam mistrzynią w wynajdywaniu wymówek - nie mam kasy po wakacjach, robi się zimno, nie chcę skakać w kurtce, itp. W końcu przyszła rekordowo długa zima i marzenie o skoku ze spadochronem schowało się razem z letnimi ciuchami w szufladzie.

Później z decyzja o roku w Stanach została przedłużona o rok kolejny i magicznym zrządzeniem losu trafiłam na Hawaje. Wiedziałam, że jest to idealne miejsce, żeby skoczyć ze spadochronem - brak wymówek o złej pogodzie, a widoki z góry na pewno są o wiele bardziej spektakularne niż pola w Północnej Wirginii.

Znów miało być w urodziny, ale ponownie nie wyszło. Wypadło jednak na 11 października, czyli 3 urodziny mojej siostrzenicy, a dla mnie 19 miesiąc w USA - data, której nigdy nie zapomnę. 

Wraz z grupą znajomych zdecydowaliśmy się na skok w stylu Halloween - każdy miał się za coś przebrać, byleby części garderoby nie odfrunęły i nie stwarzały zagrożenia podczas skoku.

Batgirl z Czech, Supergirl z Polski i Kościotrup z Argentyny :)

A tutaj reszta ekipy - litewska Batgirl, meksykański Strach i amerykański Kościotrup w wersji damskiej z Kalifornii.

Po dopełnieniu wszystkich formalności poznałam człowieka, który towarzyszył mi w tej chyba najbardziej ekstremalnej przygodzie, na jaką się do tej pory zdecydowałam.Przygotował mnie do skoku i nim się zorientowałam, maszerowaliśmy w stronę samolotu. 



Najbardziej na zachód wysunięty kraniec wyspy O'ahu - Ka'ena Point.
Byłam zdenerwowana, a na dodatek wylądowałam najbliżej drzwi. Oznaczało to, że skaczę jako pierwsza. Później doszłam do wniosku, że to nie takie złe, bo nie muszę patrzeć na skoki znajomych czekając na swój. Samolot wznosił się coraz wyżej i wyżej, lecieliśmy nad taflą oceanu skąpanego w słońcu. Wiedziałam, że to jeszcze nie czas na skok, bo pod nami nie ma lądu, ale gdy zawróciliśmy i zobaczyłam wybrzeże to wszystko zaczęło być bardziej realne. 



Nagłe poruszenie i otwarcie drzwi. Mój fotograf już stoi na krawędzi samolotu. Mój instruktor pcha mnie do przodu i ja też stoję na krawędzi, pełna strachu. Waham się, patrzę w niebo, zamykam oczy i nawet nie wiem kiedy zaczynam spadać. Pierwsze sekundy to szok, nie mogę złapać oddechu. Po kilku sekundach relaksuję się, patrzę na świat pode mną. Spadam z prędkością prawie 200km/h.










Gdy otwiera się spadochron mój instruktor zaczyna kręcić piruety w powietrzu. Gdy przestaje mam wrażenie, że zatrzymaliśmy się. Ziemia już się nie przybliża, wszystko jest takie spokojne i ciche. Widok cudowny. Mam wrażenie, że wisimy tak całą wieczność.

From Hawai'i with love!
 



Kilka pociągnięć na sznurki i jednak zbliżamy się do lądowania. Słyszę tylko "podciągnij wysoko kolana". Ziemia przybliża się bardzo szybko, widzę, że reszta znajomych już wylądowała, niektórzy się poprzewracali. A my? Po prostu zatrzymujemy się na ziemi. Bez biegu, bez uderzenia. A jak czułam się po skoku? Pijana szczęściem. Z nadmiaru emocji i wrażeń czułam się jakbym dzień wcześniej była na imprezie.

Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Pewnie tak, w innym malowniczym zakątku naszej planety :)

czwartek, 16 października 2014

Coconut Island.

Moje urodziny we wrześniu spędziłam w kajaku na zatoce Kāne'ohe, o której pisałam w poprzednim poście. Tym razem głównym celem naszej wyprawy okazała się być Coconut Island, na której kręcono popularny serial z lat 60. - Wyspa Giligana.

Dzisiaj Kokosowa Wyspa, znana również jako Moku o Loʻe jest przede wszystkim centrum badań morskich Hawajskiego Instytutu Biologii Morskiej działającego przy Uniwersytecie Hawajskim.

Historia wyspy jest bardzo ciekawa. W latach 1934-36, dziedzic fortuny, Christian Holmes II podwoił wielkość wyspy. Wybudował na niej rezydencję z wieloma akwariami, budami oraz ptaszarniami dla jego licznych zwierzaków.

Podczas II Wojny Światowej, wyspa zmieniła się w ośrodek wypoczynkowy dla lotników Amerykańskiej Marynarki Wojennej.

W 1947 roku pięcioro biznesmenów z Los Angeles kupiło wyspę z zamiarem przekształcenia jej w luksusowy resort i hotel.

W połowie lat 80. XX wieku aż do połowy lat 90. połowa wyspy należała do japońskiego inwestora nieruchomości, natomiast druga połowa do Uniwersytetu Hawajskiego.

W 1995 roku fundacja nazwana imieniem jednego z biznesmenów, którzy kupili wyspę pod koniec lat 40. XX wieku przekazała zawrotną sumę 9,6 miliona dolarów Uniwersytetowi, by ten odkupił drugą połowę wyspy i wybudował tam nowe laboratoria.

Dzisiaj wyspa w całości należy do stanu, a wykorzystywana jest przede wszystkim do badań życia morskiego przez Hawajski Instytut Biologii Morskiej. Jest jednym z niewielu laboratoriów mieszczących się na rafie koralowej.

Wstęp na wyspę jest wzbroniony z wyjątkiem pracowników i badaczy oraz osób posiadających specjalne zezwolenia by się tam dostać. Na wyspie są jednak dwa małe punkty, które posiadają dostęp publiczny - jest to malutka piaszczysta plaża oraz jeden z brzegów (nadający się do niczego więcej niż zacumowania kajaku).

Wyobrażasz sobie posiadać takie podwórko? :)
 

Najlepszy dowód na to, że Hawaje to magiczne miejsce!
Zanim dopłynęliśmy do Wyspy Kokosowej wybraliśmy się na "spacer" kajakiem wzdłuż brzegu. Tylko dlatego, żeby przyjrzeć się z zazdrością jak mieszkają ludzie nad brzegiem zatoki.
 


Znalazłam dom swoich marzeń!
Malutka latarnia morska znajdująca się na Coconut Island.
Góry, ocean i kajak. Szczyt szczęśliwości :)
Gdy dotarliśmy do malutkiej piaszczystej wysepki przywitały nas leżące na brzegu kokosy! W końcu wyspa nazywana jest kokosową!
Woda przy brzegu była krystalicznie czysta i turkusowa. Spotkaliśmy nawet żółwia!

A na zakończenie parę zdjęć z Makua Beach...




czwartek, 9 października 2014

Kaneohe Bay Sandbar & Windward Coast

Pewnej wrześniowej soboty spakowaliśmy wszystkie rzeczy i udaliśmy się do samochodu. Wiedziałam, że czeka nas męczący, ale pełny wrażeń dzień. Tym razem spędziliśmy go na środku zatoki Kaneohe! 

Od jakiegoś czasu śmiało mogę powiedzieć, że coś co sprawia mi dużo radości to kajak w połączeniu z oceanem, a jedną z tych rzeczy, które chciałam doświadczyć było odwiedzenie tzw. sandbaru położonego właśnie na zatoce Kaneohe.

Czy jest sandbar? Nic innego niż kawałek plaży znajdującej się na środku zatoki. Podczas przypływu woda sięgać może do pasa, natomiast podczas odpływu piasek może być kompletnie widoczny.

Taki "zwykły-niezwykły" cud natury podarowany Hawajom.

Dopłynięcie do sandbaru zajęło nam trochę poniżej godziny. W drugą stronę poszło jednak zdecydowanie szybciej.

Widok z zatoki na wybrzeże - chyba moje ulubione na O'ahu!




Parę tygodni temu wybraliśmy się na Windward Coast, które jest znacznie bardziej deszczowe od pozostałych części wyspy.


Po drodze przystanek w Kualoa Regional Park.
I znana już wysepka Chinaman's Hat.
 Rzadko jestem w tamtych rejonach, więc tym razem chciałam spędzić czas w jednej z zatoczek, która pięknie wyglądała z drogi.


Kahana Bay Beach Park
 

Koniec końców zaczęło padać. Zatoczka okazała się nie taka piękna, a woda przypominała bardziej jezioro niż ocean. Wyruszyliśmy więc z powrotem, by znaleźć ładniejsze miejsce.

Jadąc wzdłuż wybrzeża ulica położona jest dosłownie przy samej plaży. Często konary pojedynczych drzew brodzą w wodzie, a na innych ktoś zawiesił zwykłe huśtawki, które dodają niezwykłości temu miejscu.

Czy z czymś Ci się to kojarzy? Właśnie tak, Vancouver!
Plaża była bardzo wąska i położona dosłownie na krawędzi szosy. Woda za to błękitna i ciepła, jednak fale i skały przy brzegu nie zachęcały do relaksu w oceanie. Ja jednak chciałam się tam przede wszystkim zatrzymać dla zwykłej huśtawki.



środa, 1 października 2014

Niesamowite plaże wyspy Hawai'i.

Wsiadamy z powrotem do naszego zielonego Mustanga, by udać się w dalszą drogę. Miejsca, do których zmierzamy są niesamowite. Dla jednych tylko plaże, dla innych plaże jedyne w swoim rodzaju. Takie, których próżno szukać gdzieś indziej.

Znaki, które zobaczyć można dość często jadąc wzdłuż wybrzeża.
Większość z nas myśląc o plaży wyobraża sobie biały i miękki piasek, szum fal i...tyle. A co z wybrzeżami, gdzie plaży nie ma w ogóle, a fale wściekle rozbijają się o wysokie klify powstałe z zastygniętej lawy? Każdy chyba pamięta lekcje geografii o niszczycielskiej działalności morza. Co otrzymamy dodając do niej skały wulkaniczne? Jedyną w swoim rodzaju plażę, na której piasek jest czarny jak smoła i twardy, gdyż jego ziarna są sporej wielkości. Czy jest to zatem plaża marzeń? Na pewno nie wygląda jak ta z folderów biur podróży, ale jest urocza i piękna w swojej odmienności.




Punalu'u Black Sand Beach
 








Dzień się jednak jeszcze nie skończył. Do przejechania miałyśmy jeszcze co najmniej 120 kilometrów do miejscowości Kailua-Kona, będącej największym centrum turystycznym zachodniej części wyspy Hawai'i, gdzie zamierzałyśmy znaleźć nocleg. Najciekawsze rzeczy znaleźć można jednak po drodze i tym sposobem zdecydowałyśmy się zboczyć z kursu i udać się w kierunku Ka Lae, zwanego również South Point.

Ka Lae to najbardziej wysunięty na południe punkt nie tylko wyspy Hawai'i, lecz również wszystkich 50-ciu stanów USA. Przyjmuje się, że to właśnie w tym miejscu Polinezyjczycy dotarli pierwszy raz do wysp hawajskich.

Ten południowy kraniec wyspy oprócz klifów słynie także z odmiennej plaży. Jej niezwykłość wyrażana jest w piasku o kolorze zielonym, a na całym świecie podobnych plaż jest zaledwie 4 (włączając tę hawajską).


Papakōlea Beach (Green Sand Beach)
Dojście do plaży nie jest takie łatwe. Miałyśmy problemy, by znaleźć dokładne wskazówki jak tam dojechać, a co dopiero dojść! Po dotarciu do Ka Lae okazało się, że plaża oddalona jest o kolejne 4 kilometry! Przy parkingu czekał miejscowy ze swoim autem terenowym i zaproponował, że nas podwiezie. W życiu nie ma jednak nic za darmo, pomyślałyśmy, że chce po prostu zarobić na turystach i na pewno przesadza z odległością. Wyruszyłyśmy w kierunku wybrzeża, na szczęście spotkałyśmy parę, która właśnie stamtąd wracała. Okazało się, że miejscowy miał rację - musimy przejść 4 kilometry, co zajmuje mniej więcej godzinę. Jedyny samochód jaki tam dojedzie to właśnie jeep. 

Robiło się późno, miałyśmy trochę ponad godzinę do zachodu słońca, który chciałyśmy stamtąd zobaczyć. Nie wzięłyśmy jednak pod uwagę, że plaża znajduje się na wschodniej stronie wybrzeża. Po zachodzie natomiast bardzo szybko robi się ciemno, więc musiałyśmy się pośpieszyć.

Do plaży doszłyśmy w rekordowym tempie - zajęło nam to trochę ponad pół godziny. Niestety musiałyśmy się podziwiać ją tylko z daleka, gdyż na dojście do brzegu nie miałyśmy czasu.


Rdzawy kolor gleby, szum fal, wiatr we włosach i oprócz nas żywej duszy w promieniu kilkudziesięciu kilometrów!
 

Plaża na tym zdjęciu nie wygląda na bardzo zieloną. Jestem pewna, że stojąc na brzegu kolory wyglądają lepiej.
Piasek swój zielony kolor zawdzięcza cząsteczkom oliwinu.
 


Zielona plaża była ostatnim przystankiem przed noclegiem po tym wypełnionym wrażeniami po brzegi dniu.
Wraz z nowym dniem, odwiedziłyśmy nowe miejsca, a jednym z nim było miejsce uchodźstwa.


Pu`uhonua O Hōnaunau National Historical Park - City of Refuge 

Wyobraź sobie, że złamałeś święte prawa, czyli kapu i jedyną karą była śmierć. Twoją jedyną szansą na przetrwanie jest wymknięcie się prześladowcom i dotarcie do Pu'uhonua, miejscu uchodźców. Pu'uhonua chroniła łamiących kapu, pokonanych wojowników a także cywili w czasie bitew. Żadna krzywda nie mogła zostać wyrządzona tym, którzy znaleźli się w granicach miejsca uchodźstwa.
http://www.nps.gov/puho/index.htm
 




Chyba nigdy wcześniej nie widziałam tylu drzew palmowych w jednym miejscu!

_______________________________________


Duża wyspa to dom wulkanów, z czego szczególnie trzy zasługują na uwagę. Są to Mauna Kea, Mauna Loa oraz Kīlauea. O ile Mauna Kea uważany jest za najwyższą górę świata, to właśnie Mauna Loa jest największym aktywnym wulkanem tarczowym na świecie, zarówno ze względu na jego wysokość (liczoną od podstawy znajdującej się poniżej poziomu morza) oraz objętość. Kīlauea natomiast to wulkan, którego ostatnia erupcja wciąż trwa. W chwili obecnej (1.10.2014) lawa oraz gazy wydobywają się z dwóch kraterów.

Na zakończenie ciekawostka - na wyspie Hawai'i występuje aż kilkanaście stref klimatycznych (około 12-stu)! Doświadczyć tam można pustyni, tundry, lasów deszczowych, a nawet klimatu alpejskiego! Ponadto dzięki ciągłym erupcjom wulkanów wyspa wciąż się powiększa - pomiędzy 1983 a 2002 rokiem powierzchnia zwiększyła się o 220 hektarów!

Podsumowując wyjazd na Dużą Wyspę, nie spodziewałam się, że miejsca, które zobaczę okażą się być aż tak niesamowitymi. Wszystkie razem i każde z osobna wywarło na mnie niemałe wrażenie.
Wyspy Hawai'i nie jestem w stanie porównać do żadnego innego miejsca, jakie wcześniej widziałam. Doświadczyłam tam tyle nowego - wulkany, jedyne w swoim rodzaju plaże i wszędobylska zastygła lawa, coś co widziałam po raz pierwszy w życiu.

Podróże kształcą, i niech ktoś powie, że nie!