wtorek, 24 września 2013

Québec - je me souviens!


 
Québec City od samego początku miało być punktem kulminacyjnym mojego wyjazdu. Od kiedy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcie tego miasta wiedziałam, że po prostu muszę tam pojechać. Przez moment chciałam z tego zrezygnować, na rzecz stolicy Kanady - Ottawy, jednak później stwierdziłam, że to przecież od Québec wszystko się zaczęło, to miało być najważniejsze miasto podczas moich wakacji i... chyba tak też było.

Québec to stolica jedynej francuskojęzycznej kanadyjskiej prowincji o tej samej nazwie. Powierzchnią trzykrotnie przekracza Francję, jednak francuski, którym tam się mówi różni się od tego, którym ludzie posługują się w Europie - głównie wymową poszczególnych wyrazów.

Byłam strasznie podekscytowana podróżą tam i już od momentu, kiedy wsiadłam do pociągu wiedziałam, że będzie dobrze. Kanadyjska kolej nie ma absolutnie żadnego porównania do polskiej, według mnie była również o wiele lepsza niż amerykańska. Jechałam klasą ekonomiczną, w każdym rzędzie znajdowały się 3 miejsca, fotele były olbrzymie, a prędkość i komfort jazdy - pierwsza klasa. Po opuszczeniu dworca miałam jednak niemały problem ze znalezieniem przystanku autobusowego z odpowiednim numerem linii i pierwsze kilka osób, które spytałam nie umiały nic powiedzieć po angielsku. Byłam na to nastawiona, jednak rzeczywistość trochę mnie zaskoczyła. Próbując znaleźć przystanek zobaczyłam po drugiej stronię parę, która stała przed samochodem. Postanowiłam spytać się ich o drogę, a oni po krótkiej wymianie zdań po francusku powiedzieli, że mogą mnie zawieźć pod wskazany adres. Gratisowo dostałam małą wycieczkę po mieście – powiedzieli mi gdzie dokładnie mam iść, co zobaczyć i dlaczego miasto jest fajne. No i dowieźli mnie pod same drzwi! ;-)

Rozbawiona całą sytuacją nie byłam na początku w stanie się przedstawić mojemu kolejnemu hostowi, ale gdy w końcu to się udało na pytanie jak mi się tu podoba powiedziałam, żeKanada jest bardzo fajna i owszem podoba mi się tu. Co usłyszałam w odpowiedzi? „To już nie Kanada, to Québec! Quebekczycy to separatyści, dążący do odłączenia tej prowincji od reszty Kanady. Są bardzo przywiązani do swojej kultury i średnio lubią resztę kraju. Mimo wszystko, ludzie tam są naprawdę mili, jednak ich sympatia do angielskiego nie jest zbyt wielka. Z niektórymi osobami, naprawdę ciężko było się dogadać.

Pierwszego dnia wyruszyłam do Starego Miasta, które tak bardzo chciałam zobaczyć. Początkowo chciałam podjechać autobusem, jednak nie do końca wiedziałam co i jak, więc postanowiłam się przejść. Okazało się, że nie jest to aż tak daleko. Zaczęłam od Parlamentu Prowncji Québec, którego budynek był naprawdę okazały. Już stamtąd mogłam dostrzec Château du Frontenac - hotel-zamek, który góruje nad miastem.



Parlament Prowincji Quebec. Ciekawostką jest to, że fasada budynku zawiera 24 rzeźby osób związanych z historią Quebec.
W moim odczuciu wyraża to szacunek dla rdzennych mieszkańców Ameryki. Coś czego brakuje w USA. Rzeźba znajduje się przed głównym wejściem do budynku, w centralnym punkcie.
Jedna z bram prowadzących do historycznej części miasta.


Szybciej przyłapałam takiego ulicznego malarza na Key West. W obu przypadkach panowie wyglądali jakby na świecie liczył się tylko malowany w tej chwili obraz.



Artystyczna uliczka, upchnięta gdzieś między kamieniczkami na Starym Mieście.

Między niektórymi domami na Starówce było tak mało miejsca, że ledwie mieściły się tam kosze na śmieci. Czasami można było jednak znaleźć coś bardziej interesującego.


Wejście do jednego z kościołów, a o ile mnie pamięć nie muli była to nawet bazylika. Uwagę przykuły te "żywe" kwietniki, które można było znaleźć w wielu miejscach w mieście. Tak samo jak piękne klomby, z kwiatami tworzącymi symbole Quebec.



















La Fresque des Québécois - ukazuje historię Quebec. Dostrzec można postacie historyczne związane z miastem, a także zwykłych ludzi, charakterystycznych dla kilku epok. Tego typu freski powstały w mieście z okazji obchodów 400 rocznicy miasta.





Zdjecie mimo wszystko nie oddaje tego, jaka stroma była ta ulica w rzeczywistości!

Trochę udało mi się pobłądzić, jednak swoje kroki skierowałam najpierw do informacji turystycznej. W mieście dużo się dzieje w wakacje - kiedy ja tam byłam miejsce miał Festiwal Muzyki Żołnierskiej, można było zobaczyć wieczorne fajerwerki w porcie, obejrzeć widowisko Światło i Dźwięk oraz to co najlepsze - darmowy występ pochodzącego właśnie z tej prowincji Cirque du Soleil. Myślałam, że wygrałam los na loterii - bilety zazwyczaj są nieziemsko drogie. Jednak jak zwykle bywa musiałam się obejść smakiem. Kolejka, a w zasadzie aż trzy, były dosłownie na kilometr długie. Byłam pewna, że wszyscy ludzie się nie zmieszczą, więc odpuściłam. Jedynym plusem był spacer po mieście po zmroku, które wydawało się chyba jeszcze bardziej urocze niż za dnia.



Zanim przyjechałam do Québec, wiedziałam, że jest to jedyne miasto w Ameryce Północnej, które posiada mur obronny. W informacji turystycznej dowiedziałam się natomiast, że właśnie tam znajduje się również najstarsza ulica tego kontynentu. Dużo tych "naj" w tym kraju, prawda? ;-)


Fresk znajdujący się na budynku zlokalizaowanym przy nastarszej ulicy Ameryki Północnej - Rue du Petit-Champlain.
Kontynuowałam moją wędrówkę malowniczo położonymi uliczkami Starego Miasta. Turystów pełno, czasami strasznie mnie denerwowali, ale przecież ja byłam również jedną z nich. Jakby nie było Stare Miasto oraz Port należą do najbardziej obleganych turystycznie rejonów miasta.

Kolejny dzień rozpoczęłam od spaceru do Cytadeli, w której chciałam zobaczyć honorową zmianę warty. Sami Quebekczycy strasznie nie lubią tej atrakcji, na początku nie rozumiałam dlaczego, ale potem wszystko stało się jasne. Żołnierze pełniący tam wartę ubrani są w charakterystyczne czerwono-czarne mundury z wielką puchową czapką, identyczne jakie zobaczyć można w Anglii. W Quebec City, samym sercu francuskiej Kanady, jedną z głównych atrakcji jest coś, co nie ma za dużo związku z historią tego rejonu. Takie to angielskie, a to właśnie tam pozostałości francuskiej kultury są najbardziej widoczne.
Pomnik upamiętniający Quebekczyków, którzy zginęli m.in. w I i II Wojnie Światowej.

Na początku myślałam, że to pies!

Później zorientowałam się, że to jednak koza...

I to na dodatek z pozłacanymi rogami. Poznajcie Batisse - królewską kozę, która jest maskotką pułku stacjonującego w Cytadeli.

Je me souviens! - Pamiętam! - oficjalne motto prowincji Quebec, które zobaczyć można w wielu miejscach; znajduje się również na tablicach rejestracyjnych.

Jednych z must-do będąc w tym mieście jest spacer po fortyfikacjach. Początkowo chciałam okrążyć całe Stare Miasto, jednak zmęczenie wzięło górę i zrobiłam to w 50%. 

Zamek, w którym mieści się hotel, jest jedną z najczęściej fotografowanych rzeczy w Quebec. Ja chyba też zrobiłam mu zdjęcia z każdej strony. Ciekawostką jest to, że został zbudowany przed 1900 rokiem.






Z królewskiego wzgórza roztaczała się malownicza panorama na rzekę Św. Wawrzyńca.

Lobby w Château du Frontenac





Znów znalazłam się w okolicach Zamku, a jedną z wielu atrakcji w tym mieście jest kolejka Funiculaire. Były to dwie przeszklone windy. Zdecydowanie bardziej opłaca się wjechać z dołu na górę, a bilety kosztowały niecałe $2.



Ostatnią większą atrakcją którą chciałąm zobaczyć był park Plaines d'Abraham, na który wszyscy potocznie mówią Battlefield Park. To właśnie w tym miejscu rozegrała się jedna z największych i najkrwawszych bitew między siłami francuskimi a angielskimi, zakończona wygraną Anglików. Park jest ogromny, przejście całego wzdłuż zajęło mi około 2h.
Z ciekawostek, o których nie udało mi się przeczytać w przewodniku – Quebec City położone jest na niemałej górze. Już podczas przejażdżki pierwszej nocy zauważyłam, że samo centrum położone jest na bardzo wysokim wzniesieniu. Później, przemierzając miasto na stopach boleśnie to odczułam.





W parku znajduje się naprawdę bardzo dużo najróżniejszych armat.

Przed muzeum stał stół, którego można było stać się częścią. Była nawet specjalna instrukcja, żeby umieścić swoją głowę na talerzu ;-)




Czy ogrodzenie budowy musi być nudne? Taki pomysł miał na to jeden artysta - różnokolorowe maski zainstalowano na całej długości ogrodzenia, dodatkowo, podana była informacja o wystawie autora.

Charakterystyczne klatki schodowe
Podsumowując – zdjęcia ani żadne opowieści nie oddadzą tego jak mi się tam podobało. Miasto mnie oczarowało jeszcze zanim tam przyjechałam. Nigdy nie byłam we Francji, ale dzięki wycieczce po prowincji Quebec mogłam choć trochę poczuć jak to jest (w Montrealu udało mi się nawet zjeść kolację zrobioną przez prawdziwego Francuza ;-). Czułam się tam prawie jak w domu, miło było zobaczyć kwiaty a nawet chwasty i motyle, które wyglądają tak jak te w Polsce. Inną rzeczą jaką udało mi się wygrać była pogoda – zazwyczaj w sierpniu nie jest już aż tak ciepło, jednak gdy ja tam byłam było gorąco. Gdy tylko wsiadłam w pociąg powrotny - zaczął padać deszcz ;-) 

Je me souviens!