poniedziałek, 29 września 2014

End of the road - Hawai'i.

W Parku Narodowym Wulkany Hawai'i spędziłyśmy sporo czasu, jednak zostało nam jeszcze kilka godzin przed zachodem słońca, by zobaczyć więcej niesamowitych rzeczy w tej części wyspy.

Naszym celem było End of Chain of Craters Road, czyli miejsce, w którym w 2003 roku potoki lawy pokryły drogę uniemożliwiając dalsze z niej korzystanie. Oczywiście nie była to jedyna atrakcja tamtejszych rejonów. Droga, którą jechałyśmy z parku narodowego wiodła przez malownicze tereny, z niesamowitymi widokami na wybrzeże.

Droga była długa, mijało nas niewiele innych samochodów, a tamtejsze tereny w ogóle nie były zamieszkane. To właśnie tam mogłam zobaczyć na własne oczy jak wygląda miejsce na świecie, gdzie człowiek nie ingerował w krajobraz naturalny od tysięcy lat (z wyjątkiem wybudowania jednej ulicy!).

Poniżej fotorelacja.
 



Puste drogi gdzieś, pomiędzy "lawowymi pustyniami".
 






Zdecydowanie jedno z moich ulubionych zdjęć!
 


 


Miejsce, w którym gorąca lawa spotkała się z oceanem. To właśnie w ten sposób powiększa się powierzchnia wyspy.
Lawa utworzyła wysokie i malownicze klify.
 

Hōlei Sea Arch




A ta właśnie droga poprowadziła nas do kolejnego magicznego miejsca, które pokażę w kolejnym poście!
 

piątek, 26 września 2014

W kraterze wulkanu - Kīlauea Iki w Parku Narodowym Wulkany Hawai'i.

Po cudownym zachodzie słońca udałyśmy się w dalszą drogę. Bez wyraźnego celu dojechałyśmy do Hilo, które jest największym miastem na Dużej Wyspie z liczbą mieszkańców nieprzekraczającą 45 tysięcy. Było już ciemno i późno, więc zdecydowałyśmy się znaleźć miejsce do spania. Opcje były dwie - coś w Hilo lub coś bliżej Hawai'i Volcanoes National Park, który chciałyśmy odwiedzić następnego ranka. Park znajdował się około 45 minut jazdy samochodem, więc zdecydowałyśmy, że lepiej będzie znaleźć coś w jego pobliżu. 

Mimo, że to wciąż Stany Zjednoczone, to rzeczywistość amerykańską wcale nie jest i znalezienie taniego noclegu jest wyzwaniem. Właściwie to znalezienie jakiegokolwiek noclegu parę godzin przed pójściem do łóżka nie jest łatwe, a w miejscu, gdzie dostępność tych łóżek jest mała, jest jeszcze trudniej.

Koniec końców trafiłyśmy do hostelu Holo Holo In, znajdującego się w miejscowości o uroczej nazwie Volcano. Plusem była odległość od parku narodowego - zaledwie 2 mile! Z samego ranka wyruszyłyśmy więc, by wzbogacić nasze wulkaniczne doświadczenia.

Po dotarciu do parku i rozmowie ze strażnikiem udałyśmy się w kierunku szlaku prowadzącego do lava tube, czyli podziemnego tunelu, powstałemu dzięki przepływowi lawy. Niestety wszystkie zdjęcia są rozmazane lub niewyraźne. Stamtąd wyruszyłyśmy szlakiem Kīlauea Iki, biegnącym wzdłuż krawędzi krateru. Pogoda nie dopisywała - mżyło, a nawet gdy przestało, to powietrze było strasznie wilgotne i chłodne. Czy nam to przeszkadzało? Nie! Szlak wiódł przez las deszczowy, a czym byłby on bez deszczu?

Wyjście z Thurston Lava Tube
 

Tą roślinę spotkać można dość często na szlaku.
Mimo mgły unoszącej się nad kraterem udało nam się zobaczyć jego dno. Wyglądało to po prostu kosmicznie, a najlepsze było dopiero przed nami. Widziałyśmy nawet tęczę - mimo, że słońca nie było tam wcale. W pewnym momencie skończyła się nam ścieżka, a jedyna "droga" prowadziła w dół - na dno krateru. 

Cały szlak to mniej więcej właśnie taka wąska ścieżka. Ciekawostką jest to, że spotkałyśmy po drodze tylko kilkoro innych ludzi!
Pogoda - przede wszystkim mgła, uniemożliwiła nam zobaczenie jak olbrzymi jest cały krater. Widok wywarł duże jednak wrażenie.

Pierwsze wrażenia? Olbrzymia pustynia, z tym, że zamiast piasku wszędzie jest zaschnięta lawa. Jaka jest kolejna różnica? Roślinność, która mimo groźnie wyglądającego i nieprzyjacielskiego gruntu, znalazła sposób, by żyć. Idąc naprzód nie mogłam uwierzyć w to co widzę - połamane płyty z zaschniętej lawy i wciąż unosząca się para. Kiedyś to wszystko było jeziorem lawy! Erupcja tego wulkanu nastąpiła ponad 50 lat temu, natomiast podłoże jest gorące aż po dziś dzień.



 









Gdy już dotarłyśmy do końca krateru musiałyśmy znów przeprawić się przez las deszczowy, a stamtąd do samochodu i wyruszyć w kierunku naszej kolejnej destynacji. A zaschnięta lawa? Towarzyszyła nam nieustannie!

czwartek, 25 września 2014

Śnieg na Hawajach, czyli na szczycie najwyższego wulkanu.

Kwiecień 2014

Na O'ahu jestem zaledwie kilka tygodni, a mimo to już pakuję plecak, by wyruszyć na podbój innej hawajskiej wyspy, jaką jest Hawai'i, potocznie zwana po prostu Dużą Wyspą. Hawai'i będąca największą wyspą archipelagu hawajskiego słynie ze swoich wulkanów, z których kilka jest wciąż aktywnych.

Podekscytowana siedzę w hali odlotów i patrzę na charakterystyczny samolot Hawaiian Airlines, który ma mnie bezpiecznie przetransportować między wyspami.

Jak zwykle siedzę przyklejona do małego okienka i podziwiam błękit oceanu oraz rafy koralowe, które mogę wyraźnie dostrzec. Lot trwa bardzo krótko - około 40 minut od startu, aż do opuszczenia samolotu.W mgnieniu oka znalazłam się na innej wyspie, która już od pierwszych chwil wygląda tak inaczej od O'ahu!


Podchodząc do lądowania nie jestem w stanie zobaczyć prawie żadnych roślin w pobliżu lotniska. Lotniska, które okazuje się być chyba najmniejszym na jakim byłam! Jedyne budynki składające się na terminal to budki z pamiątkami i przekąskami oraz małe sklepiki. Z lądującego samolotu spoglądam na plaże otoczone zaschniętą lawą. 


Kolejnym krokiem jest wynajęcie samochodu. Odległości są znacznie większe niż na O'ahu, poza tym można przejechać dziesiątki kilometrów i nie spotkać nikogo po drodze! Ku naszemu zaskoczeniu auto, jakie dostajemy to groszkowozielony Ford Mustang! Jesteśmy gotowe do drogi, naszym pierwszym przystankiem jest najwyższy wulkan na świecie - Mauna Kea*.

Znajdujemy się w jego pobliżu, jednak w żaden sposób nie możemy go dostrzec. Warstwa chmur oddzielająca wierzchołek wulkanu od reszty świata zdaje się być nie do przebicia.

Podążamy za znakami i prowadzimy naszego zielonego Mustanga wyżej po zakręconej asfaltowej drodze. Przejażdżka do przyjemnych na pewno nie należy - droga prowadzi na krawędzi urwiska, a gdy tylko znajdujemy się powyżej pierwszej warstwy chmur, nie możemy uwierzyć jak wysoko już dojechałyśmy! A jest to dopiero początek!

Z niepokojem spoglądamy na koniec asfaltowej drogi i początek piaszczysto-kamienistej dróżki, również na krawędzi. Nie wiemy jak zniesie to wypożyczony samochód z niskim podwoziem. Decydujemy się jednak, żeby spróbować! Dojechałyśmy tak daleko, a w zasadzie wysoko, że naprawdę szkoda byłoby teraz zawracać.

Ku naszej uldze, na horyzoncie pojawia się z powrotem asfalt, po którym auto sprawnie dowozi nas na szczyt wulkanu!




Po drodze z niepokojem spoglądałyśmy jak szybko i gwałtownie spada temperatura. U podnóża wynosiła ona około 25 stopni. Na szczycie zaledwie 3°C. Zdecydowałam się jednak wyjść z samochodu. Pierwsze kroki stawiam niepewnie. Czuję chłód, wiatr i... robi mi się słabo. Przy takiej wysokości zawartość tlenu w powietrzu drastycznie maleje. Owinięta śpiworem spaceruję po szczycie wulkanu, by zapamiętać ten moment i miejsce najlepiej jak potrafię, jednak dłuższe przebywanie poza samochodem stanowi wyzwanie dla moich płuc.






Widok z góry - bezcenny. Świat jest piękny i tylko czeka, by go odkryć. Stojąc tam na górze nie jestem w stanie dostrzec ziemi. Mam wrażenie, że grunt, na którym stoję spokojnie siedzi sobie na pierzynce z chmur. A co jest chyba najbardziej zaskakującym doświadczeniem jakie mnie spotkało? Być na Hawajach i ulepić śnieżkę na szczycie wulkanu!



Zachód słońca.

* Mauna Kea, którego wysokość ponad poziomem morza wynosi 4205 metrów, aktualnie drzemie i nie stanowi zagrożenia. Jak to możliwe, że "zaledwie" 4205 m n.p.m. daje mu miano najwyższego wulkanu świata? Jego wysokość należy mierzyć od podstawy, która znajduje się poniżej poziomu morza. Jego całkowita wysokość jest imponująca - 10 203 metry!

Duża Wyspa dzięki geograficznemu odizolowaniu od reszty świata jest dzisiaj miejscem, gdzie gwiazdy wyglądają najpiękniej na świecie. Czerń nocy nie jest zakłócona przez światła i neony pochodzące z dużych miast, dodatkowo lampy uliczne na tej wyspie zostały specjalnie zaprojektowane, by nie przeszkadzać obserwującym nocne niebo astronomom. Światło tych lamp jest bardziej pomarańczowe od tych, które my znamy.

Szczyt wulkanu Mauna Kea jest dzisiaj przede wszystkim obserwatorium astronomicznym, z którego korzystają astronomowie z całego świata.