środa, 27 marca 2013

Hello from Virginia!

Cześć wszystkim! :-) Milion razy zastanawiałam się czy pisać tego bloga czy nie, najpierw chciałam, potem stwierdziłam, że to jednak nie ma sensu, ale teraz gdy już tu jestem i kolejnej osobie z rzędu zdaję tę samą relację zaczynam jednak wierzyć w sens pisania. Z drugiej strony od kilku osób usłyszałam, a dokłaniej rzecz biorąc przeczytałam "załóż bloga", więc spełniam to Wasze życzenie i mam nadzieję, że dzięki temu będziecie mogli być bardziej na bieżąco, a ja nie będę musiała 10 razy pisać i powtarzać tego samego. :-)

Zaczynając od początku - w Nowym Jorku wylądowałam 11 marca o 17:00 czasu wschodnioamerykańskiego. Pierwsze wrażenia nie były jakieś szczególne, im dalej jadę tym bardziej mam wrażenie, że świat się kurczy więc po długiej i męczącej podróży jedyne o czym marzyłam to tylko wykąpać się i iść spać. Na ten moment musiałam jednak trochę poczekać, a zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki. Generalnie, przejeżdżając przez Nowy Jork i widząc te wszystkie znaki z nazwami, które wszyscy dobrze znają, nie docierało do mnie, że Bronx to TEN Bronx i że skręcając w lewo za chwilę dojechałabym na Manhattan. W ogóle nie czułam tego, że jestem w "Stolicy Wszechświata". Pisałam to kilku osobom, ale się powtórzę - myślę, że Wy tak bardzo ekscytowaliście się tym, że tu jestem, że dla mnie nie starczyło już tych emocji. ;-) Sam Nowy Jork nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Oglądając teraz zdjęcia stamtąd widzę, że to ładne i duże miasto (jeśli ktoś lubi takie betonowe dżungle), ale stojąc tam na jednej z ulic, otoczona przez te wszystkie wieżowce nie odczuwałam, że są one aż tak gigantycznie duże. Może winą za to powinnam obarczyć pogodę, bo była okropna - najpierw padało, a później zamiast podziwiać panoramę Nowego Jorku z Top of the Rock mogłam co najwyżej poczuć, że jestem na Top of the Fog. Coś co zrobiło zdecydowanie lepsze wrażenie to Times Square. Nigdy w życiu nie czułam się bardziej przytłoczona świecącymi reklamami dookoła mnie niż tam. Reklamy w tym miejscu to coś, co naprawdę robi wrażenie i sprawia, że dosłownie można dostać oczopląsu nie wspominając już o tym, że są one tak jaskrawe, że można oślepnąć. Na szczęście na Times Square pojawiliśmy się jak zaczynało robić się już ciemno, więc efekt był naprawdę super. Sam Times Square nie jest specjalnie wielki, ale ilość ludzi jaka się tam przewija jest po prostu OLBRZYMIA! Fajnie było zobaczyć Broadway'owskie teatry, fajnie było zobaczyć słynną nowojorską kulę, która opada w Sylwestra, fajnie było zobaczyć miejsce, które tak często widziało się w filmach. :-) Po objechaniu dużej części Manhattanu, przejechaliśmy nawet koło Ground Zero, które aktualnie jest jednym wielkim placem budowy. Ostatni przystanek - spacer nad rzeką Hudson i możliwość zobaczenia budynków Dolnego Manhattanu po zmroku oraz widocznej w oddali Statui Wolności. To naprawdę zrobiło wrażenie. I gdyby nie zimny wiatr to chciałoby się tam postać dłużej i tylko i wyłącznie patrzeć na te tysiące świateł. :-) Podsumowując Nowy Jork - po zmroku mnie zachwycił, za dnia trochę mniej. Jedno szczęście, że mieszkam stosunkowo blisko, więc mam nadzieję, że pojadę tam jeszcze nie raz. Co mi się podobało? Times Square, XIX-wieczne kościoły sąsiadujące z drapaczami chmur, Empire State Building i panorama Nowego Jorku po zmroku. ;-)

Wracając do teraźniejszości to siedzę sobie w Virginii, jest całkiem przyjemnie, pogodę mam zdecydowanie lepszą niż Wy! ;-) W chwili obecnej próbuję przebrnąć przez stanowe przepisy ruchu drogowego bo niestety będę musiała zdawać tutaj egzamin na prawo jazdy. Nie jestem z tego powodu specjalnie szczęśliwa, ale ponoć egzamin nie jest aż taki trudny jak w Polsce. Co zainteresuje facetów - drogi mają dobre, ale dziury też im się zdarząją, a najczęściej spotykane marki samochodów na drodze to Honda, Toyota i Hyundai. ;-)
Generalnie, to wszystko tutaj jest w rozmiarze XXL (ludzie też się tacy zdarzają, ale z drugiej strony panuje kult na organiczne jedzenie, siłownię i sport więc większość ludzi, których tu spotkałam wcale do grubych nie należą). W sklepach po prostu nie ma małych opakowań. Wszystko jest "ekonomicznie" duże. Ale zastanawiam się po co im takie ekonomiczne opakowanie witaminy C z 1000 tabletek?! Apteka to mały supermarket i jak do niej poszłam to wcale nie byłam zdziwiona artykułem, który kiedyś przeczytałam o Amerykanach, że nadużywają leków. Dostęp jest łatwy do wszystkiego a duże opakowania tylko zachęcają do łyknięcia garści tabletek.
Odpowiadając na pytania dziewczyn - sklepów z ciuchami jest mnóstwo, ubrania są ładne, a ceny wcale nie aż tak atrakcyjne jak słyszałam. Na wyprzedażach można znaleźć super okazje, ale jeśli chodzi o zakupy to moim zdaniem jest tak jak wszędzie indziej na świecie. ;-)
Fakty o Ameryce - bez samochodu ani rusz, transport publiczy istnieje TYLKO w centrach dużych miast, wszechobecna chlorowana woda (do picia!) - w restauracjach zazwyczaj mają darmową "wielką dolewkę" kranówy, która po prostu dla mnie jest obrzydliwa, bo czuję jakbym piła wodę prosto z basenu i uwaga - bankomaty Drive Thru. Jeżeli można coś zrobić bez wychodzenia z samochodu, w Stanach jest to możliwe.

Jak dla mnie Ameryka nie jest wcale rajem na ziemi, ale nie będę narzekać, że jest tu źle. Za krótko tu jeszcze jestem. ;-) Faktem jest, że strasznie łątwo nawiązać tu nowe znajomości a ludzie są zazwyczaj w stosunku do siebie bardzo mili. Do tego dochodzi naprawdę duży mix kulturowy, bo są tu ludzie z całego świata. Póki co nie mogę narzekać, czuję się tutaj dobrze i mam nadzieję, że tak zostanie przez najbliższy rok! ;-)) Żałuję tylko, że nie ma tu moich przyjaciół, bo z chęcią bym z Wami wyszła w piątek wieczorem!!! ;-)