środa, 19 czerwca 2013

Niagara Falls - welcome in Canada!

Wycieczka nad Wodospady Niagara była ostatnim punktem moich zajęć Learning Across America: Niagara Falls. Mogliśmy zostać po amerykańskiej stronie albo pojechać nad kanadyjską. Decyzja mogła być tylko jedna - Kanada!
Wodospady z kanadyjskiej strony wyglądają o wiele lepiej. Miałam panoramę na oba, ten amerykański oraz na kanadyjski, który potocznie jest zwany Horseshoe Falls ze względu na swój kształt.
Wiedziałam, że nad samym wodospadem będzie głośno, ale prawdę mówiąc liczyłam na coś więcej. Mimo wszystko zawiedziona nie byłam. Kanadyjski wodospad jest szerszy niż amerykański, a ponadto ze względu na jego kształt cała woda kotłuje się na dole tworząc olbrzymi obłok mgły.
Wieczorem wodospady są podświetlane na różne kolory. Ja zobaczyłam tylko 3, bo zrobiło się naprawdę chłodno a na zmianę koloru trzeba było czekać jakieś 7-8 minut. Nie chce mi się wierzyć, że nikt nie wpadł na to, żeby lampy podświetlające były w kolorach tęczy lub żeby światło zmieniało się pulsacyjnie i o wiele szybciej. Efekt na pewno byłby lepszy. Mimo wszystko, podobało mi się.
Zrezygnowałam z rejsu w okolice wodospadu na rzecz Journey Behind the Falls. Każdy dostał przeciwdeszczowe ponczo, a następnie zjechaliśmy windą niżej i bliżej wodospadu. Ponadto, była możliwość przejścia dwoma innymi tunelami, które prowadziły prosto do środka wodospadu. Na końcu tunelu nie było praktycznie widać nic, ale co chwilę woda wlewała się do tunelu a szum w tamtym miejscu był naprawdę ogłuszający. ;-) Na tarasie widokowym, z którego można było podziwiać wodospad stałam w tym samym miejscu, gdzie 50 lat wcześniej całowała się Marilyn Monroe w filmie pt. Niagara! :-)
Co do samego miasteczka Niagara Falls, ON to przychodzi mi na myśl porównanie do małego Las Vegas. Kilka kasyn, hotele, miejsce tylko i wyłącznie dla turystów i ceny jak z kosmosu. I co najdziwniejsze? Mnóstwo nawiedzonych domów, widziałam ich chyba około dziesięciu, oraz jeszcze więcej kin (niektóre filmy związane tylko i wyłącznie z wodospadami, a inne to wyświetlały filmy tak naprawdę o niewiadomo-czym). Wszystko było zrobione pod turystów, w sumie nie dziwię się, bo ile czasu można stać i patrzeć się na wodospady? Ludzie potrzebują też innego rodzaju rozrywki, ale Niagara Falls to jedno wielkie wesołe miasteczko.
W sklepach z pamiątkami pełno kiczowatych koszulek z napisami typu Keep Calm and Love Niagara Falls oraz buteleczek z syropem klonowym (w 100% rozumiem koncepcję liścia klonowego we fladze Kanady).
Zawsze mówiłam, że chętniej pojechałabym do Kanady niż do Stanów, a po tych 2 dniach tam mam ochotę na więcej. Kto wie, może kolejne wakacje spędzę właśnie tam? :)

A co do drogi powrotnej - Amerykanie naprawdę mają fantazję! Gdy nasz autobus stał na światłach zauważyliśmy, że w samochodzie obok kierowca (size XXXL) trzyma... węża!!! Najprawdziwszego, olbrzymiego, długiego na 3-4 metry WĘŻA! Jedną ręką prowadził samochód, drugą ręką trzymał go w okolicach głowy. Oczywiście okno było w pełni otwarte i tylna część węża zwisała za oknem. Wąż oczywiście aż taki cierpliwy nie był i zaczął pełzać w jego ręce, ku uciesze właściciela. Co kraj to obyczaj, Ameryka może konkurować chyba tylko z Rosją ;-)














wtorek, 18 czerwca 2013

New York - concrete jungle where dreams are made of...

Cześć i czołem! :-) Wiem, że dużo czasu nie pisałam nic, ale postanowiłam w końcu to naprawić.
Maj był dość nudnym miesiącem, jakoś specjalnie dużo się nie działo aż do przedostatniego weekendu. W poniedziałek, 27 maja, było święto narodowe - Memorial Day i z takiej okazji miałam również wolne i czas żeby pojechać do Nowego Jorku. Za pierwszym razem miasto w ogóle mnie nie zachwyciło. Padał deszcz, było zimno, a do tego wszystkiego cała wizyta trwała zaledwie kilka godzin. Tym razem było inaczej bo pojechałam sama ze znajomymi i mogliśmy zobaczyć wszystko co chcieliśmy i we własnym tempie.
Przyjechaliśmy w nocy z piątku na sobotę i szczęśliwie nie musieliśmy długo szukać drogi do metra. Pojechaliśmy na Bronx, gdzie spaliśmy. Następnego dnia pogoda nas nie rozspieściła - było zimno, wietrznie i co chwila padał deszcz. Mimo wszystko spędziliśmy prawie cały dzień chodząc i oglądając to, co zaplanowaliśmy. Zaczęliśmy od Time Square, gdzie o każdej porze dnia i nocy, niezależnie od dnia tygodnia ludzi jest po prostu mnóstwo. Obeszliśmy sporą część Manhattanu, zobaczyliśmy Grand Central Station, a nawet spotkaliśmy Michalczewskiego. Na Times Square jest jeden z największych sklepów M&M's na świecie i strasznie mi się tam podobało. Więcej gadżetów niż M&M'sów :-) Z kolei przy Rockefeller Center odwiedziliśmy sklep LEGO. O wiele mniejszy od tego M&M'sowego ale też zrobił wrażenie, przede wszystkim ze względu na olbrzymiego wiszącego pod sufitem smoka zbudowanego oczywiście z klocków LEGO.
Kolejnego dnia pogoda była już lepsza, nie do końca wyspani ale szczęśliwi, że jesteśmy tam gdzie jesteśmy ruszyliśmy przez Wall Street w stronę promu na Staten Island. Punkt pierwszy naszej wycieczki - Statua Wolności. Aktualnie nie można wejść na szczyt Statui (wszystko przez huragan, który nawiedził Nowy Jork pod koniec ubiegłego roku), prom na wyspę, na której położna jest Statua jest strasznie drogi (i nawet nie można zejść na wyspę), więc my skorzystaliśmy z darmowego promu na Staten Island, który przepływa dosłownie obok niej. Funkcja promu to skomunikowanie ludzi mieszkających na Staten Island, a pracujących na Manhattanie, ale 90% pasażerów to turyści, którzy weszli na niego w tym samym celu co my! ;-)
Prosto z promu poszliśmy do pobliskiego Battery Park, z którego roztacza się widok na Dolny Manhattan i rzekę Hudson. Wszystko zaplanowaliśmy tak, żeby rzeczy, które chcemy zobaczyć było położone stosunkowo blisko siebie i tak, następnym i obowiązkowym punktem wizyty był Memorial 9/11, potocznie zwany Ground Zero. Zrobiło to niesamowite wrażenie - na miejscu dwóch bliźniaczych wież WTC aktualnie znajdują się dwa olbrzymie baseny (powierzchnia odpowiada powierzchniom wież). W środku każdego basenu znajduje się mniejszy kwadratowy otwór do którego spływa woda. Jest strasznie głośno, szum wody jest porównywalny do hałasu niemałego wodospadu. Na krawędziach obu sadzawek wypisane są nazwiska wszystkich osób, które zginęły w WTC oraz pozostałych zamachach 11 września. Dookoła jest spokojnie mimo, że Memorial jest w centrum miasta. Interesujące jest to, że w parku pomiędzy sadzawkami jedno z drzew nazywane Survivor Tree, które przetrwało zamachy praktycznie w nienaruszonym stanie. Miejsce naprawdę skłaniało do refleksji, szczególnie gdy uświadomiłam sobie ile osób tam zginęło. Tym bardziej ciężko było mi zrozumieć niektórych ludzi, którzy z uśmiechem na twarzy pozowali do zdjęć.
Kolejnym punktem naszej wycieczki był Brooklyn. Most jest strasznie długi (ma prawie 2km długości), więc przejście go zajęło nam niemało czasu. Po brooklyńskiej stronie mostu znajduje się piękny park, z którego roztacza się niesamowity widok na Dolny Manhattan. Po dłużej chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej, czyli pod sam Empire State Building! Byliśmy tam dzień wcześniej, ale nie weszliśmy na górę. Tym razem zdecydowaliśmy się wydać $25 i staliśmy w kolejce... 2 godziny !!! tylko po to, żeby spędzić na górze jakieś 5 minut. W 100% było warto. Widok był nieziemski, z każdej strony Nowy Jork prezentował się inaczej. Ta atrakcja zrobiła na mnie największe wrażenie, mimo że byłam zmęczona jak niewiadomo co, nóg praktycznie już nie czułam i zrobiło się strasznie zimno. Na ostatnim piętrze było oczywiście o wiele zimniej niż na dole, a do tego wiał dość silny wiatr. Następnego dnia było święto państwowe (o czym pisałam już wcześniej), więc szczyt ESB podświetlony był na amerykańskie narodowe kolory (jakże mogłoby być inaczej, każdy Amerykanin to chodząca afirmacja patriotyzmu). Dzień był maksymalnie długi i męczący, więc jedyne o czym marzyliśmy to zaspokoić coraz głośniejszy głód w naszych żołądkach i udać się prosto do łóżka. ;-) Wyruszyliśmy na poszukiwania słynnej nowojorskiej pizzy i... udało się! Przeszliśmy przez Times Square, była już prawie północ a ludzi chyba jeszcze więcej niż za dnia. To miasto naprawdę nie śpi! Z pełnymi brzuchami wróciliśmy na Bronx.
Ostatniego dnia naszym głównym celem był Central Park. Po drodze wstąpiliśmy na Times Square raz jeszcze, żeby zrobić jakieś zdjęcia. Pierwszego dnia nie bardzo nam się chciało, a poza tym pogoda nie była dobra. Co do Central Parku - jest naprawdę olbrzymi. Wierzyć mi się nie chciało, że w środku takiej wielkiej betonowej dżungli istnieje coś tak spokojnego i zielonego jak ten Park. Wszystko to utrzymane w idealnym stanie, trawa soczyście zielona i równo przystrzyżona. A do tego mnóstwo atrakcji. Niestety nie mieliśmy czasu, żeby obejść cały park (byliśmy tam około 2h i ciągle chodząc zobaczyliśmy może jakieś 35%). Central Park był ostatnim "dużym" punktem naszej podóży i mogliśmy wrócić do domu.
Naprawdę żal było stamtąd wyjeżdżać. Tym razem mogę powiedzieć, że Nowy Jork wywarł na mnie niesamowite wrażenie i z całą pewnością wrócę tam co najmniej raz.


From New York with love,
xoxo
Widok z promu na Dolny Manhattan


Najwyższy budynek Nowego Jorku - ciągle w budowie!

Brooklyn Bridge


Przyszłość amerykańskiej armii? :)

Times Square



LEGO Store

Grand Central Station



Memorial 9/11

Brooklyn Bridge

Panorama Dolnego Manhattanu i Mostu Brooklyńskiego

Widok z ESB



Times Square