sobota, 29 marca 2014

Aloha from Hawaii!


Po raz kolejny nadszedł czas na spakowanie swoich manatków i ruszenie w kierunku miejsca, które będzie nowym domem. 

Od kilku tygodni na wpół otwarta walizka gapiła się na mnie ze środka pokoju, jednak brakowało mi motywacji, żeby zapakować ją do końca. Chociaż wiele dni, które spędziłam w Wirginii można nazwać straconymi, mimo wszystko rok ten należał do przebojowych. Ale to jeszcze nie koniec! 
27 marca wsiadłam w samolot, który zabrał mnie dokładnie pół świata dalej od domu, który jest w Polsce. Natomiast po tej stronie globu, przyszedł czas na pożegnanie z DC - jednym z najbardziej unikatowych miast w Stanach Zjednoczonych.

Stolica tego kraju została specjalnie zaprojektowana na polecenie Jerzego Waszyngtona. Miała być amerykańskim Paryżem i chociaż w Paryżu nigdy nie byłam, śmiało mogę powiedzieć, że to miasto jest na pewno o wiele czystsze niż stolica Francji. Waszyngton, czyli siedziba wszystkich najważniejszych organów państwowych wygląda tak schludnie, że wydaje się to czasami sztuczne. Wraz z nastaniem wiosny rozwija się soczyście zielony dywan który wiedzie od US Capitol do Washington Memorial, który jest najwyższą budowlą tego miasta. Jednak nie to będę oglądać tej wiosny!



Powyższe dwa zdjęcia zrobione zostały z Old Post Office Tower.

National Archives - przyglądałam się tam Konstytucji Stanów Zjednoczonych.

Arlington, widok z Georgetown University.


***

Byłam 13 kilometrów nad ziemią i właśnie się przebudziłam. Otwieram oczy i patrzę przez okno. Widzę chmury, lecz nieśmiało pod nimi powoli ukazuje się ziemia. Otwieram oczy szerzej i przyklejam się do okna. Lecę nad Wielkim Kanionem. Jeśli kiedykolwiek miałam wątpliwości czemu nazywa się właśnie "wielkim", to w tamtym momencie się one rozwiały. Wciąż jest to jedno z tych miejsc na liście rzeczy do zobaczenia, lot nad nim tylko zaostrzył apetyt. 

Kilkaset kilometrów dalej widzę szczyty gór, oddzielone grubą warstwą chmur od miasta. Mogłam zobaczyć więcej niż jego mieszkańcy. Zbliżam się do Los Angeles, jednej z najludniejszych metropolii świata. Patrzę na to olbrzymie miasto, które wydaje się nie mieć końca. Samolot zatacza krąg, w oddali widzę napis Hollywood na jednym ze wzgórz. Nie widzę poszczególnych liter, ale wiem, że to on.

***

"Kto chce lecieć na Hawaje?" - pyta pilot, jednocześnie przepraszając za opóźniony lot. Cisza. Pilot powtarza pytanie, tym razem bardziej zdecydowanym tonem. W odpowiedzi słyszy okrzyk radości oczekujących pasażerów. Ja się tylko uśmiecham. Czy to dzieje się naprawdę? Tyle razy zażartowałam, że wyślę pocztówkę z Hawajów, a teraz naprawdę mogę to zrobić! Życie jest pełne niespodzianek.

Startujemy. Na horyzoncie Pacyfik oraz kilka okrętów amerykańskiej Marynarki. Widzę wyspę. Nie wiedziałam, że tak blisko od wybrzeża Los Angeles znajduje się jakaś wyspa! Patrzę jeszcze chwilę przez okno, jedyne co można zobaczyć to woda. Lecę nad największym oceanem tej planety. Zasłaniam okno i idę spać. 

Kilka godzin później niecierpliwie wiercę się w fotelu. Nie chce mi się już siedzieć, nie śpię od 18 godzin, chcę już tam być, choć wciąż nie czuję, że jestem w drodze do miejsca, które było na liście marzeń "z wyższej półki". 

Przez okno widzę tylko ocean i chmury. Ponad chmurami słońce, które świeci mi prosto w oczy. Pilot ogłasza, że przygotowujemy się do lądowania. Nie przestaję patrzeć przez okno wyczekując lądu.

W głębi duszy czuję, że mogę się rozczarować - w przewodnikach miejsca są zazwyczaj podkolorowane, a ta wyspa jest przecież taka mała! Te góry na pewno nie są aż takie wysokie, woda nie jest taka turkusowa, a soczysta zieleń nie jest aż taka zielona. Na pewno nie jest tak ciepło jak piszą i wszytko jest gorsze niż to co do tej pory wiedziałam o Hawajach. 

Zza chmur widzę pierwszy skrawek lądu - majestatyczne klify i piękne plaże. Widzę góry, które są bardzo wysokie. Wyspa nie jest taka mała, chociaż biorąc pod uwagę wielkość oceanu, na którym się znajduje to jest mikroskopijna. Widzę domy, po chwili moim oczom ukazuje się Pearl Harbor. Uśmiecham się sama do siebie, czy to jest prawda?! Po wylądowaniu okazuje się, że większość samolotów to rodzime hawajskie linie. Czytam napis - Hawaiian, patrzę w kierunku zachodzącego słońca i ciągle się uśmiecham. Wylądowałam!

Wychodzę z samolotu, po przejściu przez rękaw otwierają się drzwi na świeże powietrze - widzę ogród po środku terminala. Soczysta zieleń egzotycznych roślin, zapach tropików oraz napisy mówiące, że jestem tam gdzie jestem sprawia, że w końcu czuję ekstremalne podekscytowanie. 

Dostałam swój własny lei - naszyjnik z kwiatów, zrobiony specjalnie dla mnie w polskich kolorach narodowych. Jestem w nowym domu...


***

Jeszcze nie mam tysiąca zdjęć, jeszcze nie zobaczyłam wiele. Wciąż odsypiam jet lag i próbuję przestawić się na hawajski czas.

Ko Olina Beach Park
W piątkowe wieczory zobaczyć można fajerwerki na Waikiki Beach. W związku z ich brakiem w Sylwestra myślę, że wczoraj świętowałam swój prywatny Nowy Rok!
 
***
Źródło - www.google.com

wtorek, 11 marca 2014

2013 review.

Jest już prawie połowa trzeciego miesiąca nowego roku. Zleciało w mgnieniu oka, prawda? Zabierałam się do napisania podsumowania 2013 roku od dłuższego czasu, jednak zawsze było "coś" co mnie od tego odciągało. Przede wszystkim był to stres związany z szukaniem nowej host rodziny. Czas wcale nie pomagał, wszystko szło na opak. Papiery wysłałam w piątek, 13 grudnia 2013 roku. Zastanawiałam się czy ta data nie będzie dla mnie zbyt pechowa, i przez dość długi czas tak myślałam, bo mój profil otworzony dla nowych rodzin został po prawie miesiącu. Pani z agencji powiedziała, że mam się nie martwić, gdyż większość dziewczyn znajduje nową rodzinę w 3 tygodnie. Ja miałam dokładnie tyle czasu - od momentu otworzenia mojego profilu, aż do dnia, kiedy upływał mi na to czas. Szczęśliwym trafem, rodzina #13 okazała się tym perfect match. I chyba tak po prostu miało być, wszystko ułożyło się pozytywnym zrządzeniem losu. A żeby było jeszcze zabawniej, to właśnie tego dnia, gdy dostałam ten wyczekany telefon, powiesiłam sobie nad biurkiem kalendarz z miejsca, do którego jadę. Ale to pozostanie na razie jeszcze tajemnicą.

Nowy rok wcale już nie jest taki nowy, ale dzisiejsza data jest dla mnie szczególna - dokładnie rok temu, 11 marca 2013 roku, po raz pierwszy postawiłam swoją stopę w Ameryce Północnej. Ten rok na pewno bardzo mnie zmienił i wiele nauczył. Wcześniejsze wyjazdy nie były takie długie, a będąc tutaj można poczuć się naprawdę daleko od tych najważniejszych i najbliższych osób.

Wracając do tematu posta - rok 2013 był jednym z lepszych. Zobaczyłam miejsca, o których nawet mi się nie śniło, po raz pierwszy moje stopy dotknęły Ameryki Północnej, a w Kanadzie poczułam się jak w domu.

A wszystko zaczęło się w Stambule - miejscu, gdzie Europa spotyka się z Azją, bo to właśnie tam przywitałam Nowy Rok.

Styczeń

Jedno z moich najulubieńszych zdjęć. Zrobione przez Wietnamczyka z Bostonu, którego w kwietniu spotkałam w Virginii, gdyż okazało się, że jego siostra mieszka 30 minut ode mnie. Dzięki niemu dorobiłam się zdjęć mnie w Stambule, a nie tylko samego Stambułu.

Nie trzeba być Włoszką, żeby budzić się przy takim widoku codziennie przez 2 miesiące! Dokładnie po 3 dniach od powrotu z Turcji wsiadłam do autobusu jadącego do Trento we Włoszech. Droga była długa, ale widoki i atmosfera miejsca wszystko wynagrodziła.
Noszenie tego stroju było dla mnie czymś normalnym w wakacje 2012 oraz w sezonie zimowym 2013. Praca jako animator w zimie znacznie różniła się od lata, jednak jak zwykle był to niesamowity czas, gdzie najlepszym wyznacznikiem dobrze wykonanej pracy było uznanie turystów, a szczególnie tych najmłodszych.

Luty

Jednym z najważniejszych wydarzeń lutego było kończący się karnawał, którego zakończenie hucznie obchodzi się we Włoszech. Powyższe zdjęcie wykonane zostało w tzw. Martedi Grasso, czyli w naszego Śledzika. Pierwsza wielka impreza karnawałowa odbywa się w Givedi Grasso, czyli w Tłusty Czwartek.

Marzec

Po włoskiej przygodzie w Dolomitach nadszedł czas, by wrócić na stare śmieci, dokładnie na 7 dni. W tym czasie trzeba było nacieszyć się rodziną i przyjaciółmi, zrobić wizę do USA, spakować się na cały rok i otworzyć się na kolejną przygodę życia.
Nowy Jork po raz pierwszy w moim życiu! W 2013 odwiedziłam go kilkakrotnie. Miasto, które każdy powinien zobaczyć na własne oczy, żeby pozbyć się złudzeń. Dla mnie świetne na weekendowy wypad, jednak nie sądzę, żebym chciała tam zamieszkać.
Również w marcu zaczęło się poznawanie DC. Po prawdziwej zimie spędzonej w Dolomitach, pierwsze wiosenne promienie słońca sprawiły niesamowitą radość. Nie mogłam uwierzyć w to, że Wielkanoc 2013 jest dla mnie taka ciepła. W Polsce można było ulepić śnieżnego zająca, ja tymczasem spacerowałam po Waszyngtonie w krótkim rękawku!

 Kwiecień

Kwiecień to dla mnie przede wszystkim wspomnienie kwitnącej, japońskiej wiśni. Słynny na cały świat, a odbywający się w Waszyngtonie Festiwal Kwitnącej Wiśni pozwolił mi naprawdę zakochać się w tym mieście. Jeśli ktoś chce odwiedzić DC, to najlepiej zrobić to wiosną!

 Maj

Majowa pogoda zachęcała, by odwiedzać DC nie tylko podczas weekendu, ale także w tygodniu. US Capitol to chyba obok Białego Domu najbardziej kojarzony z tym miastem budynek.
Pod koniec maja, w związku ze świętem Memorial Day wybrałam się ze znajomymi do Nowego Jorku po raz pierwszy od marca. Tym razem NYC naprawdę wywarło na mnie wrażenie, pogoda sprzyjała przemierzaniu przecznic i alei na pieszo. Podczas jednaj z takich wędrówek spotkałyśmy nawet Michalczewskiego! ;-)
Tyle się nachodziliśmy, że wracałam do domu z kontuzją kostki, jednak po paru tygodniach wszystko wróciło do normy, a ja zaczęłam przygotowywać się do nadchodzącego lata oraz wakacji.

  Czerwiec

W połowie czerwca po raz pierwszy (ale nie ostatni;) znalazłam się w Kanadzie. Wycieczka nad Wodospad Niagara była zwieńczeniem moich zajęć, na które musiałam uczęszczać by spełnić kryteria programu. Chociaż miasteczko położone nad wodospadami przypomina cyrk na kółkach oraz Mini Las Vegas w wersji kanadyjskiej, to jednak miło było tego doświadczyć. Wiedziałam, że to miejsce z prawdziwą Kanadą ma niewiele wspólnego, ale jakimś sposobem urzekł mnie ten kraj, że mam ochotę wrócić tam po więcej.
Krótko po powrocie z Kanady przyszła pora na moje wyczekane pierwsze wakacje od kiedy przyjechałam do Stanów. Do dwóch wymarzonych destynacji należała Kalifornia i Floryda. Od samego początku wiedziałam, że w Kalifornii chciałabym spędzić trochę więcej czasu, więc mimo zabójczych upałów pod koniec czerwca zdecydowałam się ruszyć na południe. Gdybym pojechała na Florydę teraz, na pewno wyjazd wyglądałby inaczej, ale nie żałuję tego, że było jak było. Zobaczyłam najważniejsze dla mnie rzeczy w Słonecznym Stanie - South Beach, Miami, Everglades National Park (czyli miejsce, gdzie można spotkać aligatora w jego naturalnym środowisku), Miami Ink. (!!!), jednak moje serce bezsprzecznie zostało skradzione przez Key West.

 Lipiec

Początek lipca wszystkim Amerykanom kojarzy się z jedną datą - 4 VII. To właśnie tego dnia Stany Zjednoczone uzyskały niepodległość, a wieczorne świętowanie wygląda tak jak nasz Sylwester. Ten dzień spędziłam w Alexandrii, natomiast wieczorne fajerwerki podziwiałam w Nation's Capital, czyli Waszyngtonie, DC.

Zeszłoroczny 4 lipca wypadł w czwartek, piątek również był wolny, więc długi weekend wykorzystałam na wycieczki po okolicy. Odwiedziłam stolicę stanu Wirginia - Richmond, która wcale mnie nie urzekła (dolne zdjęcia). Z ładnej pogody chciałam skorzystać jadąc na plażę i takim sposobem znalazłam się w Chesapeake Beach w stanie Maryland. Nie ukrywam, że byłam rozczarowana stanem plaży i zatoki, jednak cieszę się, że zobaczyłam to wszystko na własne oczy.

Również w lipcu spędziłam weekend z moją host rodziną i ich znajomymi z sąsiedztwa w Outer Banks w Karolinie Północnej. Tyle się naczytałam o tamtejszych plażach czytając książki Sparksa, że aż nie mogłam w to uwierzyć, że jestem tak blisko miejsc, w których działa się akcja jego książek. 30 mil od miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy kręcono natomiast film Noce w Rodanthe. Zaskakującym okazał się natomiast fakt, że pierwszy lot samolotem odbył się właśnie w Kitty Hawk, położonym na Outer Banks. Lekcja historii odrobiona! ;-)

 Sierpień

Gdy przygotowywałam zdjęcia z sierpnia, zdałam sobie sprawę, że ten miesiąc był naprawdę intensywny! Powyższy mix przedstawia National Harbor oraz Sandy Point State Park k. Annapolis. Zdjęcie zachodu słońca jest chyba jednym z piękniejszych jakie udało mi się do tej pory zrobić, ale mam nadzieję, że już niedługo zrobię lepsze! ;-)
Również w sierpniu odbywał się koncert OneRepublic! Atmosfera była świetna i z chęcią zobaczyłabym ich jeszcze raz żywo.

 W sierpniu pojechałam do słynnych w tych stronach jaskiń. Widoki były nieziemskie - wszystko za sprawą Appalachów. Jednym z najciekawszych miejsc w jaskiniach była tzw. Studnia Życzeń, gdzie ludzie mogli wrzucić pieniądze, które corocznie przekazywane są na cele charytatywne.


Moje drugie wakacje postanowiłam spędzić w Kanadzie. Powyżej przystanek numer 1, czyli Toronto! Największe miasto, drugiego największego kraju na świecie (pod względem powierzchni). Niespodzianką, którą przygotował mój couchsurfingowy host było oglądanie filmu wyświetlanego na jeziorze Ontario. Strzał w dziesiątkę! Tym bardziej, że było to na mojej to do list.
Z Toronto udałam się do Montrealu, czyli największego miasta francuskojęzycznej prowincji Quebec. Świetne jedzenie - przede wszystkim smoked meat i poutine. No i klonowe lody ;-) Również w tym mieście widziałam chyba najfajniejsze menu - drinki o naprawdę śmiesznych nazwach poprzyklejane zostały na winylowe płyty. Każda naklejka tak jak i drink była inna!
Ostatni kanadyjski przystanek - Quebec City, gdzie tambylcy uważają się na bardziej za Quebekczyków niż Kanadyjczyków. Paradoksem jest to, że w najbardziej francuskim mieście Kanady, jedną z największych atrakcji turystycznych jest uroczysta zmiana warty, przypominająca, że głową państwa jest Elżbieta II.
Ostatni przystanek podczas tamtych wakacji - Boston, znany również jako miasto uniwersytetów. Ten najsłynniejszy - Uniwersytet Harvard'a, wywarł na mnie naprawdę duże wrażenie. W końcu miałam okazję zobaczyć kampus, jaki wcześniej tyle razy oglądałam w filmach. Boston jest ładny, ale serca mi nie skradł - chyba Kanada okazała być się dla mnie za dobra, a zmęczenie podbiło moje rozczarowanie, że oto znów jestem po amerykańskiej stronie granicy.

 Wrzesień

Kilka dni po powrocie z Kanady i Bostonu, wyruszyłam do Tennessee. Zaczęło się od destylarni Jacka Daniel'sa. Później odwiedziłyśmy Ateny Południa, czyli światową stolicę muzyki country - Nashville, żeby na sam koniec odwiedzić dom króla rock'n'rolla - Elvisa Presley'a. Był to jeden z najlepszych road tripów, a dystans jaki przejechałyśmy w 3 dni ciężko byłoby odtworzyć w Europie ;-)
We wrześniu odwiedziłyśmy Baltimore w związku z odbywającym się tam Polskim Festiwalem. W ten sam weekend zrobiłyśmy nocne zwiedzanie DC, stąd Washington Monument w lewym dolnym rogu. W 2011 roku w tej okolicy odczuwalne było trzęsienie ziemi, które poskutkowało uszkodzeniem pomnika. Rusztowania na obelisku pojawiły się jednak dopiero w kwietniu 2013 roku, a teraz powoli znikają. Wiele osób uważa, że szczególnie w nocy pomnik wyglądał o wiele lepiej z rusztowaniami niż bez. Ja też jestem takiego zdania ;-)

Październik


Dokładnie 1 października siedziałam na plaży w Sandy Point State Park w Annapolis i nie mogłam uwierzyć, że jeszcze jest tak ciepło. Annapolis jest stolicą Maryland, ale kojarzy się przede wszystkim ze znajdującą się tu US Naval Academy (prawy, dolny róg).
Wykorzystując wciąż jeszcze dobrą, październikową pogodę udałyśmy się do Zachodniej Wirginii, by odwiedzić pierwsze SPA w Ameryce (z którego korzystał sam Jerzy Waszyngton!) oraz Harpers Ferry - historyczne miasteczko, któremu nie można odmówić uroku.
Pod koniec miesiąca zrobiło już się chłodniej, jednak pogoda była dobra na tyle, żeby wyskoczyć w weekend do Pennsylvanii, by zobaczyć jak naprawdę żyją Amisze.
Koniec października w Ameryce utożsamiany jest tylko z jednym - Halloween.

 Listopad


Listopad również zaliczam do miesięcy, gdy na nudę naprawdę nie mogłam narzekać. Zaczęło się od pójścia na Marine Corps Birthday Ball, później odwiedziła mnie Monika i zaczął się tydzień z deficytem spania jednak z nadmiarem śmiechu. Pokazałam jej Waszyngton, Baltimore, Alexandrię, National Harbor oraz Manassas Battlefield. Zaledwie 2 dni po jej wyjeździe ja sama wsiadałam w samolot, żeby odwiedzić swoją rodzinę i przyjaciół w Polsce.

Grudzień

Po 6 dniach od powrotu z Polski pojechałam do Nowego Jorku, żeby spełnić moje ostatnie marzenie dotyczące tego miasta, a mianowicie żeby zobaczyć jak wygląda skąpany w milionach świątecznych światełek. Pogoda była idealna - w sobotę była prawdziwa zima, która sprawiła, że miasto wyglądało cudownie. Następnego dnia wszystko stopniało, zrobiło się cieplej - idealnie by pospacerować po mieście.
Święta Bożego Narodzenia okazały się lepsze niż w najśmielszych marzeniach. Razem z moją host rodziną pojechałam do Kalifornii - dokładniej nad Jezioro Tahoe. Widoki były nieziemskie, chyba tylko uszy stanęły na przeszkodzie uśmiechowi dookoła głowy! ;-) Nie mogłam być ze swoją rodziną, ale byłam z ludźmi, którzy się nią stali na ten rok. Na samo zakończenie pojechaliśmy do San Fancisco nad Golden Gate Bridge. Zupełnie się tego nie spodziewałam, tym większa była moja radość!

Gdy teraz patrzę na to wszystko, co wydarzyło się w 2013 roku to chyba stać mnie tylko na to, żeby powiedzieć "WOW, ten rok był nieziemski!". I taka jest prawda - chyba  żaden rok wcześniej nie był aż tak intensywny jak ten, w żadnym poprzednim roku nie zobaczyłam tyle ile w tym, i chyba żaden nie był wypełniony tyloma emocjami od początku do samego końca.

Gdy stanęłam w Stambule między Hagią Sophią a Błękitnym Meczetem nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Myślałam, że serce mi eksploduje, bo oto właśnie spełniło się jedno z moich marzeń. Po tamtym marzeniu przyszła pora na kolejne i z każdym spełnionym marzeniem przychodzi następne, nowe. I znów, na sam koniec roku, doznałam uczucia, że serce chce mi eksplodować. Tym razem dzięki Golden Gate Bridge. Gdyby ktoś mi powiedział, że się tam znajdę - na pewno bym nie uwierzyła. Planowałam wyjazd do Kalifornii, by zobaczyć wszystko co najlepsze wzdłuż Wybrzeża, jednak nie spodziewałam się, że dane mi będzie zobaczyć część San Francisco tak szybko.

Doświadczenia nie tylko z minionego roku, ale z niego w szczególności pokazują mi, że naprawdę wszystko jest możliwe, wszystko się może zdarzyć. Wiele zobaczyłam, jednak uświadomiło mi to tylko to, jaki świat jest wielki i tak naprawdę życie jest za krótkie żeby to wszystko zobaczyć.

365 dni temu wylądowałam w Nowym Jorku i wiele się zmieniło od tamtego czasu. Za 16 dni wyjeżdżam z DC, ale na pewno tu jeszcze wrócę. Nie tylko dla miasta, ale przede wszystkim dla mojej host family, która okazała się najlepszą jaką mogłam znaleźć. Może nawet wrócę tutaj wcześniej niż za rok, ale tego jeszcze nie wie nikt.

Za 16 dni przyjdzie czas ciężkich pożegnań, ruszę w zupełnie innym kierunku.

Jakkolwiek by nie było, warto jednak wierzyć, że the best is yet to come!

piątek, 7 marca 2014

Podatki.



Dzisiaj troszkę praktycznych informacji - mianowicie podatki, których każda Au Pair nie musi, ale powinna zapłacić. Podobnie jak w Polsce, rozliczamy się za rok poprzedni.

Jak jest naprawdę - tego nie wie nikt. Moja LCC radzi zapłacić podatki, takiego samego zdania jest moja Host Family. Podobno skutkiem nie zapłacenia podatku może być nieprzyznanie nam wizy/Zielonej Karty w przyszłości. Ja sama nie znam nikogo, kto miałby z tym problemy, ale lepiej nie igrać z losem, tym bardziej, że nigdy nie wiadomo, w który kąt świata rzuci nas życie. Jeśli chcemy coś robić w innym kraju, to róbmy to legalnie.

Jak wiadomo, żadna Au Pair kokosów nie zarabia, mimo tego, że gdy przeliczymy to sobie na złotówki to mamy całkiem niezłą sumę. Niestety jak na amerykańskie warunki to zarabiamy jednak dużo poniżej amerykańskiej płacy minimalnej. Au Pair przebywają w Stanach na wizie nieimigracyjnej. Oznacza to, że rozliczamy się z podatków na innych zasadach niż obywatele USA, posiadacze Zielonej Karty lub inni rezydenci. Ponadto nasza płaca jest w pewnym sensie zawyżona - traktuje się to w ten sposób, że wyżywienie i zakwaterowanie też wlicza się do naszego wynagrodzenia, mimo, że w formularzu podatkowym wpisujemy tylko i wyłącznie kwotę, którą zarobiłyśmy na rękę.

Z tego co wiem, to jeśli w danym roku nie przekroczyłyśmy progu $3,900 to podatku płacić nie trzeba, jednak warto wypełnić formularz podatkowy (1040NR-EZ), skserować go, kopię zachować dla siebie a oryginał wysłać do IRS (Internal Revenue Service). Ten dokument powinnyśmy przechowywać przez najbliższe 5 lat. 

Żeby w ogóle móc rozliczyć się z podatku musimy posiadać SSN - Social Security Number.

Jeśli musimy zapłacić podatek, do formularza dołączamy czek lub Money Order z odpowiednią kwotą. Podatki można również zapłacić przy użyciu karty debetowej/kredytowej, jednak warto wiedzieć, że  pobrana zostanie od nas opłata manipulacyjna.

Money Order to po prostu przekaz pieniężny. Można go nadać m.in. na poczcie lub w Walmarcie. Za wykonanie przekazu pobierana jest opłata, w zależności od kwoty jaką chcemy przekazać. Mimo wszystko opłata manipulacyjna jest niższa niż w przypadku płacenia kartą.

Jeśli nie posiadacie czeku, a chcecie użyć tej formy płatności (opłata manipulacyjna - $0!), możecie poprosić Waszą Host Family, żeby wypisała czek, a Wy oddacie im pieniądze. Poniżej jak zaadresować czek:

* w tym miejscu wpisujecie swój Social Security Number
** rok, za który płacony jest podatek

Najprostszy sposób, żeby orientacyjnie wyliczyć wysokość podatków, które musimy zapłacić wygląda tak:

ilość tygodni spędzonych w USA jako Au Pair x tygodniowa stawka = Y

  • Jeśli kwota Y jest większa niż $3,900:
Y - 3,900 = Z

Z x 10% = podatek

  • Jeśli kwota Y jest mniejsza niż $3,900:
nie musimy płacić podatku, jednak tak jak wspomniałam wcześniej warto wypełnić i wysłać formularz podatkowy do IRS.

Z informacji praktycznych: w 2013 roku spędziłam w USA 42 tygodnie. Mój podatek wyniósł $413.00.

Podatki w Stanach trzeba zapłacić do 15 kwietnia. Ciekawą informacją jest też to, że podatki można przedpłacić. Załóżmy, że Au Pair przyjechała do USA pod koniec sierpnia 2013. Za 2013 rok nie będzie musiała płacić podatku, jednak za rok 2014 już tak. Wyjeżdża do domu we wrześniu 2014, natomiast podatek za 2014 rok trzeba zapłacić do 15 kwietnia 2015 roku, a jak wiadomo podatki najczęściej rozlicza się w pierwszych miesiącach nowego roku za rok poprzedni. W Stanach istnieje możliwość przedpłacenia podatków - zapłacenia za nie przed powrotem do swojego kraju.

Poniżej znajdziecie odnośniki do formularzy podatkowych, instrukcji wypełania oraz jak przedpłacić podatek.

Tak jak pisałam wcześniej - kopię naszego formularza podatkowego należy przechowywać przez okres 5 lat. Do tego dokumentu najlepiej dołączyć potwierdzenie zapłaty (w przypadku Money Order nie będzie z tym problemu; jeśli płacicie kartą/czekiem trzeba wydrukować potwierdzenie transakcji).

Orientacyjnie podatek, który trzeba zapłacić za cały rok wynosi ponad $600! Warto więc zacząć myśleć o tym wcześniej i zacząć odkładać na to pieniądze wcześniej.

Informacje jakie podałam odnośnie wysokości podatku są tylko i wyłącznie ORIENTACYJNE. Każdy przypadek jest inny, dokładną wysokość podatku obliczyć można podążając za instrukcjami zamieszczonymi w powyższych linkach.