środa, 4 września 2013

Diversity Our Strength - Toronto - cz. II

Pierwszą noc moich wakacji spędziłam w autobusie, z nieuprzejmym kierowcą, który co 2-3 godziny budził nas krzycząc "dzień dobry, proszę wstać, 30 minut przerwy!". Myślałam, że skoro zdecydowałam się na połączenie nocne, to chociażby trochę pośpię. Nic z tego. Dlatego tym bardziej byłam szczęśliwa, że kolejną noc będę mogła przespać w łóżku.

Nie chciałam spać długo, bo czas w mieście miałam zaledwie do 15:00, ale pobudka była i tak o wiele wcześniej niż planowałam. Jak już wspominałam, Toronto to jeden wielki plac budowy. Całe centrum pokryte jest ogrodzeniami, dźwigi budowlane wpisują się w element krajobrazu. No i właśnie dlatego musiałam obudzić się szybciej - w sąsiedztwie budynku gdzie nocowałam prace budowlane zaczęły się ekstremalnie szybko i moim budzikiem były odgłosy wierteł oraz młotów. Podekscytowanie wzięło chyba jednak górę, dzień wcześniej miasto wywarło na mnie duże wrażenie, więc nie chciałam marnować czasu żeby spać.



Rowerzystów w Toronto jest dużo, a na rowerowe parkingi (również parkometry dla rowerów) można trafić dosłownie na każdym kroku
Uwierzycie, że jest karmnik dla ptaków? :-)
Z mieszkania, w którym spałam wyruszyłam najpierw w kierunku Chinatown. Bycie w tej dzielnicy niezależnie od miasta jest zawsze interesujące. Wszystkie napisy były po chińsku, przechodnie pochodzili z Azji, a poza tym można było zaopatrzyć się w warzywa, owoce i przyprawy. Zazwyczaj tego typu straganów nie znajdzie się w innych częściach miasta.



Kanadyjski łoś, tym razem w wydaniu chińskim :-)

Wychodząc z Chinatown spotkałam takie kamieniczki. I oczywiście rowery.
Toronto = multilingual, multicultural, multiracial

Po spacerze przez Chinatown udałam się do dzielnicy Church and Wellesley, która uważana jest za gay village. I znów - niezależnie od miasta, w tych dzielnicach zawsze jest kolorowo i wesoło. Idąc chodnikiem zobaczyłam zaparkowaną ciężarówkę, koło której na krześle stał słoik z wodą i... liścmi marihuany. Nie wiem czemu to miało służyć, ale wzbudziło sensację wśród kilku przechodniów.







Kontynuując moją pieszą wycieczkę po mieście, udałam się w kierunku centrum. Ulica, którą wybrałam znana jest jako najdłuższa ulica świata, jednak dzisiaj jest to tylko mit. W każdym bądź razie jako taka nie figuruje w Księdze Rekordów Guiness'a. Spacerując mimo wszystko słynną Yonge Street doszłam do centrum miasta, które porównywane jest do Times Square. Dużo neonowych bilboardów, dużo ludzi, dużo wszystkiego. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się Eaton Center - największe centrum handlowe Totonto. Nawet jeśli nie chce sie robić zakupów, to jednak warto wejść do środka, żeby zobaczyć zainstalowaną tam pracę, która przedstawia latające ptaki.








Pierwszy raz w życiu widziałam gołębia, który brał prysznic! Podchodził do strumienia wody z podniesionymi do góry skrzydłami i najzwyczajniej w świecie się mył

Fontanna w Eaton Center
 



Wychodząc z Eaton Center, można natrafić na zabytkowy budynek, który znany jest jako Old City Hall. Zaprojektowany został przez tego samego architekta, co zamek Casa Loma, o którym pisałam we wcześniejszym poście. W Toronto niesamowite jest to jak połączono historię z nowoczesnością. Od mojego hosta dowiedziałam się, że wiele nowych budynków w tym mieście powstało nie tylko na fundamentach starych budynków, co więcej postanowiono zachować ich fronty. Wiele budynków zatem ma niepowtarzalny charakter dzięki parterom z kamienia, oraz reszcie z betonu, stali i szkła.

Old City Hall

Kierując się dalej, w stronę portu i nabrzeża przeszłam również przez Nathan Phillips Square, na którym zlokalizowana jest sadzawka oraz Toronto City Hall. Sadzawka z fontannami jest interesująca z tego względu, że wystają z niej głowy 12 zwierząt, które występują w chińskim horoskopie. Jest to instalacja chińskiego artysty, którą można było podziwiać całe lato. A zimą reflecting pool zamienia się w... lodowisko.

 




Czas uciekał, a mi w końcu udało się dotrzeć do Waterfront. Na tym kontynencie wszystko jest wielkie - odległości między miastami, ulice, jeziora, rzeki, lasy. Również przystanie. W Kanadzie (w USA również) przystań nad jeziorem Ontario była olbrzymia. Na pewno wpływ na to ma wielkość tego akwenu, jednak również zamożność obywateli. Większość łódek i jachtów zacumowanych tam należy przecież do właścicieli prywatnych. Nabrzeże było bardzo dobrze zagospodarowane, a widoki? Cóż, oceńcie sami... :-)

















Przystań policyjna


Simcoe WaveDeck

Czas opuścić Toronto i udać się w północno-wschodnim kierunku. Następnym razem zabiorę Was do Montrealu! ;-)

4 komentarze:

  1. Pięknie <3 Zazdroszczę. Toronto - trzeba odnotować w to do list ;)) Bardzo.. specyficzne miasto, ma taki... przyjemny klimat. Warto zobaczyć, nawet jeśli to tylko kilka h ;)
    Czekam na notkę z Montrealu:*
    Baw się dobrze!
    Pozdrawiam,
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej polecam, chociaż mi bardziej podobało się w prowincji Quebec niż Ontario. Prawdopodobnie dlatego, że było zupełnie inaczej niż w USA :-)

      Usuń
  2. Piękne zdjęcia i pięknie opisałaś to wszystko. Podobają mi się domki, i to z rowerami, w Polsce to nawet nie można pod sklepem zostawić na 5 minut. Toronto - jestem zachwycona, aż chce się zwiedzić mimo że nie przepadam za wielkimi miastami :)

    OdpowiedzUsuń
  3. na całym blogu urocze zdjęcia! :) na pewno będę wpadać tu częściej! :D

    moim marzeniem jest NY ♥

    OdpowiedzUsuń