Każdy kraj ma swój sport narodowy i tak, w przypadku Kanady jest to hokej na lodzie. W sklepach z pamiątkami często przewija się ten motyw - znaleźć można naprawdę śmieszne rzeczy, jak na przykład łosia lub bobra w hokejowym uniformie.
Co do samego miasta, to poruszanie się po nim jest niezwykle łatwe. Schemat komunikacji miejskiej jest przejrzysty, a mimo braku znajomości francuskiego łatwo jest się we wszystkim "połapać".
Kolejny dzień i kolejne rzeczy do zobaczenia. Tym
razem na miasto wybrałam się z moim hostem. Na pierwszy ogień poszedł park, który odwiedziłam dzień
wcześniej, jednak tym razem nie wspinałam się na górę Mont Royal. Przez całe
wakacje, w każdą niedzielę w parku spotykają się ludzie, którzy grają na
bębnach, tzw. tam-tam. Na początku
nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, ale gdy dotarliśmy na miejsce byłam
pozytywnie zaskoczona. Wokół grających na bębnach ludzi zgromadził się niezły
tłum, niektórzy tańczyli a wszyscy wyglądali jakby byli w transie. Grali
wszyscy, młodzi, starzy. Była nawet mała, na oko 4-letnia dziewczynka, która
grała ze swoim tatą. A po środku gościu, który wyglądał jak ich guru.
Dosłownie. W parku było mnóstwo ludzi, niektórzy leżeli na trawie, grali w gry,
byli nawet średniowieczni rycerze i ludzie próbujący chodzić po linie
zawieszonej między drzewami. Dzieci i dorośli, a między nimi… dealerzy.
Gdzieniegdzie czuć było marihuanę, a poza tym łatwo można było odgadnąć, kto
sprzedaje. Żeby było jeszcze ciekawiej, wszędzie było pełno policji, która
zdaje się przymykać na to oko.
Z parku udaliśmy się w kierunku Starego Miasta.
Po przeciwnej stronie Vieux Port znajdują się dwie ważne wyspy. Wcale
niemałe wyspy. Montréal położony jest nad rzeką Świętego Wawrzyńca (Montreal
jest również wyspą), a skoro port oraz wyspy są niemałe oznacza to, że rzeka
musi być ogromna. Niewiele wielkich rzek w Europie widziałam, a te co widziałam
były o wiele mniejsze niż ta. Wracając do wysp - mają one głównie znaczenie
rekreacyjne. Tego dnia, gdy ja tam byłam odbywał się jakiś festiwal muzyki
elektronicznej, wstęp był oczywiście płatny, a ja nie miałam potrzeby tego
oglądać, więc przeszliśmy niedaleko słysząc jedynie fragmenty utworów.
Nazwa tej wyspy to Île Sainte-Hélène,
czyli Wyspa Świętej Heleny, a najbardziej znanym punktem na wyspie jest Biosphère,
czyli muzeum poświęcone środowisku. W drodze do środka można podziwiać wystawę
fotograficzną, dotyczącą kanadyjskiej natury, która znajduje się na świeżym
powietrzu.
Druga wyspa to Île Notre-Dame, na
której znajduje się Casino de Montréal oraz tor F1- Circuit
Gilles Villeneuve. Ciekawostką jest to, że właśnie tam, w 2007 roku
wypadek miał Robert Kubica. Ja niestety toru nie zobaczyłam, a kasyno widziałam
tylko z oddali. Jeśli pojadę tam jeszcze raz, wiem, że muszę to odwiedzić! ;-)
Sala konferencyjna jako oszklony prostopadłościan znajdująca się poza budynkiem? Czemu nie :-) |
Następnego dnia miałam swoje ostatnie kilka
godzin w Montréalu. Żeby było śmieszniej, nie zarezerwowałam żadnego noclegu w
Bostonie, gdzie miałam się znaleźć za 5 dni. Ciągle liczyłam na to, że ktoś
odpowie na moją prośbę na couchsurfing'u, jednak tak się nie stało. Tamtego
dnia, gdy sprawdzałam hostele w Bostonie okazało się, że... nie ma ŻADNEGO
wolnego miejsca. Trochę mnie to zmartwiło, ale stwierdziłam, że poszukam
jeszcze raz jak wrócę z miasta. Wróciłam, sprawdziłam. Okazało się, ze zostało
jedno wolne miejsce w 6 osobowym pokoju, w którym jak się później okazało,
byłam jedyną dziewczyną. A to wszystko za "jedyne" $60. Wniosek?
Hostelom w USA mówię stanowcze nie!
Ciągle miałam jeszcze mnóstwo rzeczy do
zobaczenia. Żałowałam, że dzień wcześniej nie udało mi się pójść na paradę
równości, o której powiedziało mi pewne małżeństwo po 50-tce, podczas jedzenia
kolacji w jednej z greckich knajp. Nawiązaliśmy bardzo fajną rozmowę, okazało
się, że są Kanadyjczykami z Montréalu, jednak facet bardzo często podróżuje
służbowo do Stanów. Nawet nie wiem kiedy temat rozmowy zszedł na Memphis i to,
że planuję tam jechać. Co od niego usłyszałam? "Nie jedź tam, jest tam
strasznie niebezpiecznie, jeśli pojedziesz przez miasto nigdzie się nie
zatrzymuj i zamknij drzwi w samochodzie od środka!". Nie powiem, trochę
mnie nastraszył, a później sprawdziłam, że odsetek przestępstw w tym mieście
jest naprawdę wysoki. Mężczyzna mówił też, że naprawdę nie ma tam po co jechać,
jednak ja wolałam sprawdzić to na własne oczy. Kolejny wniosek - pojechałam,
wróciłam i nie takie Memphis strasznie jak o nim mówią. ;-) Mimo wszystko miło
się rozmawiało i to oni powiedzieli mi, że nawet jeśli nie uda mi się zobaczyć
parady, to powinnam iść do gay village.
Wycieczkę tamtego dnia rozpoczęłam od dzielnicy Plateau
Mont-Royal, w której zobaczyć można liczne kolorowe domy z tradycyjnymi
klatkami schodowymi. Prawdę mówiąc - można było po prostu iść i rozglądać się
na boki, bo każdy kolejny dom zachwycał różnymi detalami. Jesienią musi być tam
przepięknie, ponieważ zazwyczaj po obu stronach ulicy rosły drzewa. Spacerując
i podziwiając doszłam do Parc La Fontaine, który specjalnie mnie
nie zachwycił, jednak wychodząc z niego miałam dobry widok na Mont Royal z górującym na niej
krzyżem.
Fontanna w formie "stołu" przestawiająca mapę świata |
Pod taką pięknie pomalowaną ścianą stało sobie pianino, na którym tata uczył grać swoją małą córeczkę |
W Montrealu ilość rowerów chyba stanowczo przekracza ilość samochodów |
Kolejnym punktem na trasie była wspomniana
wcześniej gay village. Podobało mi się tam, od momentu, kiedy tam
weszłam - było pozytywnie, kolorowo a nad głowami na całej długości ulicy
wisiały tysiące małych różowych baloników (lub czegoś w tym rodzaju).
Czas mnie naglił, więc chciałam jeszcze ostatni
raz rzucić okiem na Downtown i Stare Miasto. Na
pierwszy ogień poszedł McGill College, który jest jednym z najlepszych i
najstarszych w Montrealu.
Odwiedziłam dzielnicę finansową, z oszklonymi
wieżowcami i po prostu cieszyłam się tym, że tam jestem. Chciałam jeszcze raz
rzucić okiem na Stare Miasto, które stało się chyba moją ulubioną częścią
Montrealu. Całkiem przez przypadek znalazłam się w Chinatown, które wydało mi
się mało chińskie. Przespacerowałam się XXX(nazwa ulicy) po raz ostatni i
zaczęłam się myśleć o moim kolejnym przystanku jakim było Québec
City. Obawiałam się, że ciężko będzie mi znaleźć pociąg, jednak było
łatwiej niż się spodziewałam. Na wielkich hali dworcowej, było kilka terminali,
z których odjeżdżały pociągi. Odbywała się odprawa i schodami schodziło się
prosto do odpowiedniego pociągu. A pociąg? 0 porównania do polskiej kolei, co
więcej nawet amerykański Amtrak się chowa przy kanadyjskiej Via Rail ;-)
Pod budynkiem uniwersytetu siedział sobie taki oto student |
W Stanach króluje Apple a w Kanadzie... Pear? Chyba Kanadyjczykom włączył się sarkazm :-) |
McGill University |
The Illuminated Crowd - rzeźba z 1985 roku |
Coś dla miłośniczek obcasów ;-) W Montrealu można znaleźć wiele rzeźb i innych form sztuki dosłownie na ulicy |
Zmęczony? Odpocznij w kwietniku! |
"Kanadyjskie Klonowe Przysmaki", oczywiście o smaku syropu klonowego z z karmelowo-klonowym sosem ;-) |
Kolejna stacja: Québec
City!
A na koniec, coś co naprawdę spodobało mi się w Montrealu - licznik rowerzystów. Koło stacji metra znajdował się licznik, który liczył wszystkich miłośników dwóch kółek (ich dzienny wskaźnik). Oprócz tego pokazywał liczbę rowerzystów w ciągu roku.
W ciągu kilku godzin, liczba rowerzystów podskoczyła prawie trzykrotnie!
Ta całą sytuacja z Hostelem to nie wesoła sprawa ! Sama jedna i reszta sami chłopcy.. Masakra jakaś.
OdpowiedzUsuńOgólnie wydaje mi się że Kanada to taki przyjazny Kraj :) Tak mi się zdaje ;)
Nie do końca chłopcy, rozpiętość wiekowa wynosiła mniej więcej 18-60 lat.
UsuńA Kanada... Cóż, pokochałam ten kraj, jest w moim TOP3. :-) Myślę, że mogłabym tam zamieszkać, jedyny problem to zima i wciąż duża odległość od domu.