środa, 18 września 2013

Montréal cz.II

Montréal, który jest drugim co do wielkości miastem Kanady, oferuje naprawdę wiele atrakcji. Bogate życie nocne, wspaniałe zabytki i piękna architektura. Przemierzając miasto głównie na nogach, byłam w stanie zobaczyć mnóstwo rzeczy i niejednokrotnie wpadałam w zachwyt. Urzekły mnie wszystkie murale na ścianach i zastanawiam się dlaczego w Polsce, w wielu miejscach takie rzeczy straszą zamiast zachwycać. A to, co zobaczyć można na murach w kanadyjskich miastach wielokrotnie wywoływało uśmiech na mojej twarzy.

Każdy kraj ma swój sport narodowy i tak, w przypadku Kanady jest to hokej na lodzie. W sklepach z pamiątkami często przewija się ten motyw - znaleźć można naprawdę śmieszne rzeczy, jak na przykład łosia lub bobra w hokejowym uniformie.

Co do samego miasta, to poruszanie się po nim jest niezwykle łatwe. Schemat komunikacji miejskiej jest przejrzysty, a mimo braku znajomości francuskiego łatwo jest się we wszystkim "połapać".

Kolejny dzień i kolejne rzeczy do zobaczenia. Tym razem na miasto wybrałam się z moim hostem. Na pierwszy ogień  poszedł park, który odwiedziłam dzień wcześniej, jednak tym razem nie wspinałam się na górę Mont Royal. Przez całe wakacje, w każdą niedzielę w parku spotykają się ludzie, którzy grają na bębnach, tzw. tam-tam. Na początku nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, ale gdy dotarliśmy na miejsce byłam pozytywnie zaskoczona. Wokół grających na bębnach ludzi zgromadził się niezły tłum, niektórzy tańczyli a wszyscy wyglądali jakby byli w transie. Grali wszyscy, młodzi, starzy. Była nawet mała, na oko 4-letnia dziewczynka, która grała ze swoim tatą. A po środku gościu, który wyglądał jak ich guru. Dosłownie. W parku było mnóstwo ludzi, niektórzy leżeli na trawie, grali w gry, byli nawet średniowieczni rycerze i ludzie próbujący chodzić po linie zawieszonej między drzewami. Dzieci i dorośli, a między nimi… dealerzy. Gdzieniegdzie czuć było marihuanę, a poza tym łatwo można było odgadnąć, kto sprzedaje. Żeby było jeszcze ciekawiej, wszędzie było pełno policji, która zdaje się przymykać na to oko.











Z parku udaliśmy się w kierunku Starego Miasta. Po przeciwnej stronie Vieux Port znajdują się dwie ważne wyspy. Wcale niemałe wyspy. Montréal położony jest nad rzeką Świętego Wawrzyńca (Montreal jest również wyspą), a skoro port oraz wyspy są niemałe oznacza to, że rzeka musi być ogromna. Niewiele wielkich rzek w Europie widziałam, a te co widziałam były o wiele mniejsze niż ta. Wracając do wysp - mają one głównie znaczenie rekreacyjne. Tego dnia, gdy ja tam byłam odbywał się jakiś festiwal muzyki elektronicznej, wstęp był oczywiście płatny, a ja nie miałam potrzeby tego oglądać, więc przeszliśmy niedaleko słysząc jedynie fragmenty utworów. 

Nazwa tej wyspy to Île Sainte-Hélène, czyli Wyspa Świętej Heleny, a najbardziej znanym punktem na wyspie jest Biosphère, czyli muzeum poświęcone środowisku. W drodze do środka można podziwiać wystawę fotograficzną, dotyczącą kanadyjskiej natury, która znajduje się na świeżym powietrzu.




Druga wyspa to Île Notre-Dame, na której znajduje się Casino de Montréal oraz tor F1- Circuit Gilles Villeneuve. Ciekawostką jest to, że właśnie tam, w 2007 roku wypadek miał Robert Kubica. Ja niestety toru nie zobaczyłam, a kasyno widziałam tylko z oddali. Jeśli pojadę tam jeszcze raz, wiem, że muszę to odwiedzić! ;-)

Sala konferencyjna jako oszklony prostopadłościan znajdująca się poza budynkiem? Czemu nie :-)



 Następnego dnia miałam swoje ostatnie kilka godzin w Montréalu. Żeby było śmieszniej, nie zarezerwowałam żadnego noclegu w Bostonie, gdzie miałam się znaleźć za 5 dni. Ciągle liczyłam na to, że ktoś odpowie na moją prośbę na couchsurfing'u, jednak tak się nie stało. Tamtego dnia, gdy sprawdzałam hostele w Bostonie okazało się, że... nie ma ŻADNEGO wolnego miejsca. Trochę mnie to zmartwiło, ale stwierdziłam, że poszukam jeszcze raz jak wrócę z miasta. Wróciłam, sprawdziłam. Okazało się, ze zostało jedno wolne miejsce w 6 osobowym pokoju, w którym jak się później okazało, byłam jedyną dziewczyną. A to wszystko za "jedyne" $60. Wniosek? Hostelom w USA mówię stanowcze nie!

Ciągle miałam jeszcze mnóstwo rzeczy do zobaczenia. Żałowałam, że dzień wcześniej nie udało mi się pójść na paradę równości, o której powiedziało mi pewne małżeństwo po 50-tce, podczas jedzenia kolacji w jednej z greckich knajp. Nawiązaliśmy bardzo fajną rozmowę, okazało się, że są Kanadyjczykami z Montréalu, jednak facet bardzo często podróżuje służbowo do Stanów. Nawet nie wiem kiedy temat rozmowy zszedł na Memphis i to, że planuję tam jechać. Co od niego usłyszałam? "Nie jedź tam, jest tam strasznie niebezpiecznie, jeśli pojedziesz przez miasto nigdzie się nie zatrzymuj i zamknij drzwi w samochodzie od środka!". Nie powiem, trochę mnie nastraszył, a później sprawdziłam, że odsetek przestępstw w tym mieście jest naprawdę wysoki. Mężczyzna mówił też, że naprawdę nie ma tam po co jechać, jednak ja wolałam sprawdzić to na własne oczy. Kolejny wniosek - pojechałam, wróciłam i nie takie Memphis strasznie jak o nim mówią. ;-) Mimo wszystko miło się rozmawiało i to oni powiedzieli mi, że nawet jeśli nie uda mi się zobaczyć parady, to powinnam iść do gay village.

Wycieczkę tamtego dnia rozpoczęłam od dzielnicy Plateau Mont-Royal, w której zobaczyć można liczne kolorowe domy z tradycyjnymi klatkami schodowymi. Prawdę mówiąc - można było po prostu iść i rozglądać się na boki, bo każdy kolejny dom zachwycał różnymi detalami. Jesienią musi być tam przepięknie, ponieważ zazwyczaj po obu stronach ulicy rosły drzewa. Spacerując i podziwiając doszłam do Parc La Fontaine, który specjalnie mnie nie zachwycił, jednak wychodząc z niego miałam dobry widok na Mont Royal z górującym na niej krzyżem.







Fontanna w formie "stołu" przestawiająca mapę świata


Pod taką pięknie pomalowaną ścianą stało sobie pianino, na którym tata uczył grać swoją małą córeczkę


W Montrealu ilość rowerów chyba stanowczo przekracza ilość samochodów







Kolejnym punktem na trasie była wspomniana wcześniej gay village. Podobało mi się tam, od momentu, kiedy tam weszłam - było pozytywnie, kolorowo a nad głowami na całej długości ulicy wisiały tysiące małych różowych baloników (lub czegoś w tym rodzaju).

 
Czas mnie naglił, więc chciałam jeszcze ostatni raz rzucić okiem na Downtown i Stare Miasto. Na pierwszy ogień poszedł McGill College, który jest jednym z najlepszych i najstarszych w Montrealu.
Odwiedziłam dzielnicę finansową, z oszklonymi wieżowcami i po prostu cieszyłam się tym, że tam jestem. Chciałam jeszcze raz rzucić okiem na Stare Miasto, które stało się chyba moją ulubioną częścią Montrealu. Całkiem przez przypadek znalazłam się w Chinatown, które wydało mi się mało chińskie. Przespacerowałam się XXX(nazwa ulicy) po raz ostatni i zaczęłam się myśleć o moim kolejnym przystanku jakim było Québec City. Obawiałam się, że ciężko będzie mi znaleźć pociąg, jednak było łatwiej niż się spodziewałam. Na wielkich hali dworcowej, było kilka terminali, z których odjeżdżały pociągi. Odbywała się odprawa i schodami schodziło się prosto do odpowiedniego pociągu. A pociąg? 0 porównania do polskiej kolei, co więcej nawet amerykański Amtrak się chowa przy kanadyjskiej Via Rail ;-)

Pod budynkiem uniwersytetu siedział sobie taki oto student

W Stanach króluje Apple a w Kanadzie... Pear? Chyba Kanadyjczykom włączył się sarkazm :-)
McGill University
The Illuminated Crowd - rzeźba z 1985 roku




Coś dla miłośniczek obcasów ;-) W Montrealu można znaleźć wiele rzeźb i innych form sztuki dosłownie na ulicy

Zmęczony? Odpocznij w kwietniku!









"Kanadyjskie Klonowe Przysmaki", oczywiście o smaku syropu klonowego z z karmelowo-klonowym sosem ;-)


Kolejna stacja: Québec City!

A na koniec, coś co naprawdę spodobało mi się w Montrealu - licznik rowerzystów. Koło stacji metra znajdował się licznik, który liczył wszystkich miłośników dwóch kółek (ich dzienny wskaźnik). Oprócz tego pokazywał liczbę rowerzystów w ciągu roku.


 
 W ciągu kilku godzin, liczba rowerzystów podskoczyła prawie trzykrotnie!

2 komentarze:

  1. Ta całą sytuacja z Hostelem to nie wesoła sprawa ! Sama jedna i reszta sami chłopcy.. Masakra jakaś.
    Ogólnie wydaje mi się że Kanada to taki przyjazny Kraj :) Tak mi się zdaje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca chłopcy, rozpiętość wiekowa wynosiła mniej więcej 18-60 lat.
      A Kanada... Cóż, pokochałam ten kraj, jest w moim TOP3. :-) Myślę, że mogłabym tam zamieszkać, jedyny problem to zima i wciąż duża odległość od domu.

      Usuń