Pierwszą noc moich wakacji spędziłam w autobusie, z nieuprzejmym kierowcą, który co 2-3 godziny budził nas krzycząc "dzień dobry, proszę wstać, 30 minut przerwy!". Myślałam, że skoro zdecydowałam się na połączenie nocne, to chociażby trochę pośpię. Nic z tego. Dlatego tym bardziej byłam szczęśliwa, że kolejną noc będę mogła przespać w łóżku.
Nie chciałam spać długo, bo czas w mieście miałam zaledwie do 15:00, ale pobudka była i tak o wiele wcześniej niż planowałam. Jak już wspominałam, Toronto to jeden wielki plac budowy. Całe centrum pokryte jest ogrodzeniami, dźwigi budowlane wpisują się w element krajobrazu. No i właśnie dlatego musiałam obudzić się szybciej - w sąsiedztwie budynku gdzie nocowałam prace budowlane zaczęły się ekstremalnie szybko i moim budzikiem były odgłosy wierteł oraz młotów. Podekscytowanie wzięło chyba jednak górę, dzień wcześniej miasto wywarło na mnie duże wrażenie, więc nie chciałam marnować czasu żeby spać.
|
Rowerzystów w Toronto jest dużo, a na rowerowe parkingi (również parkometry dla rowerów) można trafić dosłownie na każdym kroku |
|
Uwierzycie, że jest karmnik dla ptaków? :-) |
Z mieszkania, w którym spałam wyruszyłam najpierw w kierunku
Chinatown. Bycie w tej dzielnicy niezależnie od miasta jest zawsze interesujące. Wszystkie napisy były po chińsku, przechodnie pochodzili z Azji, a poza tym można było zaopatrzyć się w warzywa, owoce i przyprawy. Zazwyczaj tego typu straganów nie znajdzie się w innych częściach miasta.
|
Kanadyjski łoś, tym razem w wydaniu chińskim :-) |
|
Wychodząc z Chinatown spotkałam takie kamieniczki. I oczywiście rowery. |
|
Toronto = multilingual, multicultural, multiracial |
Po spacerze przez
Chinatown udałam się do dzielnicy
Church and Wellesley, która uważana jest za
gay village. I znów - niezależnie od miasta, w tych dzielnicach zawsze jest kolorowo i wesoło. Idąc chodnikiem zobaczyłam zaparkowaną ciężarówkę, koło której na krześle stał słoik z wodą i... liścmi marihuany. Nie wiem czemu to miało służyć, ale wzbudziło sensację wśród kilku przechodniów.
Kontynuując moją pieszą wycieczkę po mieście, udałam się w kierunku centrum. Ulica, którą wybrałam znana jest jako najdłuższa ulica świata, jednak dzisiaj jest to tylko mit. W każdym bądź razie jako taka nie figuruje w Księdze Rekordów Guiness'a. Spacerując mimo wszystko słynną
Yonge Street doszłam do centrum miasta, które porównywane jest do Times Square. Dużo neonowych bilboardów, dużo ludzi, dużo wszystkiego. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się
Eaton Center - największe centrum handlowe Totonto. Nawet jeśli nie chce sie robić zakupów, to jednak warto wejść do środka, żeby zobaczyć zainstalowaną tam pracę, która przedstawia latające ptaki.
|
Pierwszy raz w życiu widziałam gołębia, który brał prysznic! Podchodził do strumienia wody z podniesionymi do góry skrzydłami i najzwyczajniej w świecie się mył |
|
Fontanna w Eaton Center |
|
Wychodząc z
Eaton Center, można natrafić na zabytkowy budynek, który znany jest jako
Old City Hall. Zaprojektowany został przez tego samego architekta, co zamek
Casa Loma, o którym pisałam we wcześniejszym poście. W Toronto niesamowite jest to jak połączono historię z nowoczesnością. Od mojego hosta dowiedziałam się, że wiele nowych budynków w tym mieście powstało nie tylko na fundamentach starych budynków, co więcej postanowiono zachować ich fronty. Wiele budynków zatem ma niepowtarzalny charakter dzięki parterom z kamienia, oraz reszcie z betonu, stali i szkła.
|
Old City Hall |
Kierując się dalej, w stronę portu i nabrzeża przeszłam również przez
Nathan Phillips Square, na którym zlokalizowana jest sadzawka oraz
Toronto City Hall. Sadzawka z fontannami jest interesująca z tego względu, że wystają z niej głowy 12 zwierząt, które występują w chińskim horoskopie. Jest to instalacja chińskiego artysty, którą można było podziwiać całe lato. A zimą
reflecting pool zamienia się w... lodowisko.
Czas uciekał, a mi w końcu udało się dotrzeć do
Waterfront. Na tym kontynencie wszystko jest wielkie - odległości między miastami, ulice, jeziora, rzeki, lasy. Również przystanie. W Kanadzie (w USA również) przystań nad jeziorem Ontario była olbrzymia. Na pewno wpływ na to ma wielkość tego akwenu, jednak również zamożność obywateli. Większość łódek i jachtów zacumowanych tam należy przecież do właścicieli prywatnych. Nabrzeże było bardzo dobrze zagospodarowane, a widoki? Cóż, oceńcie sami... :-)
|
Przystań policyjna |
|
Simcoe WaveDeck |
Czas opuścić Toronto i udać się w północno-wschodnim kierunku. Następnym razem zabiorę Was do Montrealu! ;-)
Pięknie <3 Zazdroszczę. Toronto - trzeba odnotować w to do list ;)) Bardzo.. specyficzne miasto, ma taki... przyjemny klimat. Warto zobaczyć, nawet jeśli to tylko kilka h ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na notkę z Montrealu:*
Baw się dobrze!
Pozdrawiam,
K.
Jak najbardziej polecam, chociaż mi bardziej podobało się w prowincji Quebec niż Ontario. Prawdopodobnie dlatego, że było zupełnie inaczej niż w USA :-)
UsuńPiękne zdjęcia i pięknie opisałaś to wszystko. Podobają mi się domki, i to z rowerami, w Polsce to nawet nie można pod sklepem zostawić na 5 minut. Toronto - jestem zachwycona, aż chce się zwiedzić mimo że nie przepadam za wielkimi miastami :)
OdpowiedzUsuńna całym blogu urocze zdjęcia! :) na pewno będę wpadać tu częściej! :D
OdpowiedzUsuńmoim marzeniem jest NY ♥