czwartek, 8 sierpnia 2013

Hello, August!


Nawet nie wiem kiedy zleciała połowa lata. Przyszedł już sierpień, temperatury nieco spadły, a powietrze w końcu jest mniej wilgotne niż wcześniej.

Pierwszy weekend sierpnia już za nami, niedługo rozpocznę moje kolejne wakacje. Ciągle jeszcze muszę wiele rzeczy posprawdzać i przede wszystkim zająć się noclegiem, ale jestem wyposażona w przewodniki i Internet, więc prędzej lub później mam nadzieję wszystko zorganizuję na czas.
W minioną niedzielę pojechałam wraz z koleżankami na plażę w Sandy Point State Park nad Zatoką Chesapeake. Park położony jest nieopodal stolicy stanu Maryland - Annapolis. Niestety nie pojechałyśmy zobaczyć miasta, ale jest to stosunkowo blisko, więc może mi się jeszcze kiedyś uda :-)

Wstępy do parków narodowych w Stanach nie zawsze są płatne, jednak parki stanowe to już inna bajka i płacić raczej trzeba zawsze. Co ciekawe wiele miejsc tutaj nazywa się parkiem narodowym, ale znacznie różni się to od tego co my znamy pod tym pojęciem. I tak na przykład National Mall w Waszyngtonie również określany jest mianem parku narodowego, jest tam nawet specjalna budka ze strażnikiem i czymś w stylu informacji turystycznej. Raz podczas zwiedzania Waszyngtonu zdecydowałam się wjechać na wieżę Old Post Office (która jest też jednym z tych budynków, które przekraczają dopuszczalną wysokość) i pan, który wpuszczał zwiedzających na górę (przede wszystkim kontrolował ilość osób wchodzących do windy), również był strażnikiem z parku narodowego. Wracając do tematu, wstęp do Sandy Point State Park był płatny, oprócz opłaty za każdą osobę, była również opłata za samochód. Oczywiście znalezienie miejsca parkingowego okazało się niemałym wyzwaniem, generalnie mogę to uznać za mój ulubiony "sport". W końcu nam się poszczęściło i mogłyśmy wyruszyć nad zatokę. Byłam pozytywnie zaskoczona, po negatywnych doświadczeniach z Chesapeake Beach. Woda była dość czysta (ale za to zimna!), przypominała Bałtyk. Piasek był za to bardzo pomarańczowy. A widok przed oczami? Długi, długi, długi most. Nazywany czasem mostem grozy (ciekawe czemu ten na Florydzie tak się nazywa, skoro jest wybudowany po środku morza). Niedaleko mostu znajduje się latarnia morska, do której nie ma żadnego dostępu drogą lądową. Park ma naprawdę malownicze położenie i mogłabym polecić każdemu, kto będzie w okolicy by go odwiedzić.






Kolejnym punktem na naszej liście była podróż do National Harbor, która położona jest na południe od Waszyngtonu. National Harbor to specjalnie zaprojektowane i wybudowane nabrzeże, gdzie mieszczą się głównie restauracje (ceny 2x wyższe niż normalnie), bardzo drogie sklepy, kilka hoteli, biura oraz mieszkania. Wakacyjną atrakcją są "Niedzielne wieczory filmowe nad Potomakiem". Takie pokazy są popularne w Stanach, z reguły są darmowe, a filmy do najnowszych nie należą. Wyświetlane są najczęściej kultowe filmy takie jakie Back to the Future, Ghostbusters czy Dirty Dancing. Przyjechałyśmy za wcześnie i trochę musiałyśmy się naczekać aż rozpocznie się film. Wszystko startuje po zachodzie słońca, musi się kompletnie ściemnić. Niestety filmu nie obejrzałyśmy do końca, bo jakość dźwięku nie była zbyt dobra, a że angielski nie jest pierwszym językiem żadnej z nas - zdecydowałyśmy się odpuścić.

Sama "miejscowość" była naprawdę bardzo malownicza, moim ulubionym punktem była mała plaża z posągiem pod tytułem The Awakening, przedstawiająca giganta, który uwalnia się od ziemi. Statua składa się z pięciu części wyłaniających się z piasku - głowy, dłoni, ramienia, części nogi oraz stopy. Jak nietrudno się domyślić, ten rejon był okupowany szczególnie przez dzieci. 

A jakie jest założenie National Harbor? To nie destynacja, to doświadczenie. Naprawdę mogę się z tym zgodzić i prawdę powiedziawszy - chciałabym doświadczyć tego ponownie.

Najprawdziwszy Cadillac nad wejściem do restauracji ;-)






The Awakening








Jeśli tydzień zaczyna się w niedzielę, to początek tygodnia był naprawdę udany! W poniedziałek pojechałam z koleżankami do pobliskiego parku narodowego na koncert OneRepublic. Naprawdę odbył się w parku narodowym! ;-) Niedaleko mojej miejscowości znajduje się Wolf Trap National Park for Performing Arts. Taka tutejsza wersja Opery Leśnej - też znajduje się w lesie. :-) Część miejsc (tych najbliżej sceny) jest zadaszona, najwięcej jednak miejsc znajduje się na trawniku. Ludzie przychodzą wyposażeni w koce i kosze piknikowe, co ciekawe dozwolone było nawet picie alkoholu (co raczej się nie zdarza w Stanach w miejscach publicznych). Sam kocert był świetnie przygotowany, a OneRepublic zadbali o dobrą atmosferę. Żartowali, oprócz swoich kawałków pojawiło się także kilka mash-up'ów. Podczas bisu zagrali bardzo długą kompilację kultowych, lecz nie swoich utworów, jednak zakończyli jednym ze swoich najnowszych kawałków. Bardzo się cieszę, że się tam znalazłam. Oprócz świetnej atmosfery miałam świadomość, że w Polsce nigdy bym ich nie zobaczyła. A nawet jeśli, to nigdy za taką cenę. ;-)

Koncertowy piknik








1 komentarz:

  1. Zazdroszcze koncertu One Republic sa swietni i uwielbiam ich :) Nie moge sie juz doczekac tego wszystkiego ;) do zobaczenia wkrótce

    OdpowiedzUsuń